piątek, 17 maja 2013

Rozdział 21


Słońce pomału chowało się za horyzont, wokół panował spokój i cisza, która co jakiś czas była mącona przez ich rozmowy. O czym? Tak naprawdę o niczym. Płynnie przechodzili z jednego tematu do drugiego, nie zostając na dłużej przy żadnym z nich. Po raz kolejny stracili poczucie czasu. Zawsze tak było. Gdy się spotykali nic innego się nie liczyło. Jednak pomimo, że obaj tak twierdzili, to żadne z nich by się do tego głośno nie przyznało. Bo co by powiedział ten drugi? Czy by zrozumiał?
  -… wiesz, myślałam, że nie mam ojca, a tu nagle okazuje się, jednak tak. To dziwne. Bo z jednej strony pogodziłam się, że nie mam rodziców, ale z drugiej strony tak bardzo się cieszę. Bo mam kogoś. Kogoś z kim mogę porozmawiać, powierzyć sekret i bez względu na wszystko zaufać, że nikomu nie powie, bo jest moją rodziną. To cudowne uczucie.
  -Szczerze powiedziawszy nadal nie mogę uwierzyć, że John jest twoim tatą. Ale to dobrze. Cieszę się razem z tobą. – uśmiechnął się delikatnie.
Szatynka odwzajemniła ten drobny gest.
  -A co z twoją rodziną. Powiedziałeś mi tylko o twojej mamie.
Wyraz twarzy szatyna momentalnie się zmienił. Po uśmiechu już nie było już ani jednego śladu. Został tylko ból, dostrzegalny już na pierwszy rzut oka.
  -Przepraszam za to pytanie, nie powinnam była. – zmieszała się Ivy. - Jeżeli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.
  -Nie, nie szkodzi. Ja tylko… - zaczął nerwowo skubać koc, jednak gdy zorientował się, co robi, natychmiast przestał. – Wiesz, nie miałem łatwo. Pewnie pomyślisz sobie – tak jasne, teraz tak mówisz, ale pewnie życie miałeś usłane różami. Otóż nie. O mamie już wiesz i szczerze powiedziawszy to było to nic w porównaniu z tym, co wyprawiał ojciec kiedy byłem malutki. Bo on mnie nie chciał. Już z samego początku mówił Anne, żeby usunęła ciąże, jednak ona jakimś cudem się nie zgodziła. Powiedziała, że jeżeli chce może odejść, ona da sobie radę sama. Z początku twierdził, że zostanie i wszystko jakoś się ułoży. Jednak po roku wychowywania mnie, zrezygnował. Stwierdził, że to nie dla niego i po prostu zwiał. Jak zwykły tchórz, który bał się, że większa odpowiedzialność może go przerosnąć… Moja mama bardzo dobrze dawała sobie radę. Wszystko pomału zaczynało wracać do normy, kiedy po czterech latach pojawił się on. Wkroczył do naszego życia z brudnymi butami, nie pytając nas nawet o zdanie. Zamieszkał z nami. Mama protestowała, ale on twierdził, że lepiej będzie, jeżeli będzie obecny w życiu syna. Później okazało się, że po prostu się stoczył i nie miał już gdzie mieszkać… Nikt nie mógł wywalić go z naszego mieszkania, bo tak naprawdę nie był odmeldowany. Cały czas prawnie był jednym z lokatorów. A więc nic nie mogliśmy zrobić. Z początku nawet nie było najgorzej. Pracował dorywczo, więc sam zaczął się utrzymywać. Podejrzewałem nawet, że skoro miał już pieniądze, niedługo się od nas wyprowadzi. Myliłem się i to bardzo, bo nie zrobił tego. W zamian to zaczął się na nas wyżywać. Bił moją matkę i mnie, gdy tylko coś było nie po jego myśli. Mieliśmy już wszystkiego dość. Jednak po raz kolejny nic nie mogliśmy zrobić. Wyprowadzka nie wchodziła w grę, bo nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy… Po kilku miesiącach zdarzyło się coś, co sprawiło, że nie mieliśmy innego wyjścia. Pewnego dnia wieczorem wszedł do mojego pokoju i zaczął ze mną rozmawiać. Bardzo się wtedy zdziwiłem, bo nie używał żadnych wulgaryzmów ani nie krzyczał. Pewnie wyglądało to jak normalna rozmowa. Bo poniekąd była. Jednak to, co zdarzyło się później już takie nie było… Najpierw zamknął drzwi na klucz, a następnie podszedł do mnie i zgwałcił mnie… tak po prostu, jak gdyby nigdy nic… - Harry na chwilę ucichnął, jednak po chwili wziął głęboki oddech i kontynuował. - To była kolejna sytuacja, w której byłem bezradny, nic nie mogłem zrobić… Następnego dnia byliśmy już w drodze do Londynu, gdzie mieliśmy zamieszkać w domu koleżanki mojej mamy, dopóki nie znaleźlibyśmy czegoś lepszego… Kolejne lata są po prostu mieszaniną wszystkiego. Nie pamiętam nic konkretnego. Dopiero to, co się działo kiedy miałem trzynaście lat. Mówiłem ci o mamie, ale nie wspomniałem dlaczego to robiła. Tak naprawdę zaczęła imprezować kiedy tylko dowiedziała się, że jej mąż zapił się na śmierć. Nie przyjęła tego jakoś szczególnie, nie płakała. Jednak wiedziałem, że coś w niej pękło, bo pewnie jeszcze go kochała. Zaczęła wychodzić z koleżankami, następnie wracała pijana. Tak jakby chciała wszystko zapomnieć. Po raz kolejny nic nie mogłem zrobić, byłem bezradny… To dlatego od tamtego czasu stałem się taki obojętny. Nie chciałem się o nikogo troszczyć, bo również nie chciałem kolejnej sytuacji, w której nic nie mógłbym zrobić. Wszyscy ludzie stali się dla mnie nikim. Jedynie chłopaki z zespołu coś dla mnie znaczyli. Ale to wszystko. Reszta mnie nie obchodziła. Nie chciałem, żeby mnie obchodziła. Byłem za bardzo wyniszczony przez przeszłość, aby przejmować się przyszłością. Przygoda z One Direction tylko mi to ułatwiała. Dni były tylko kolejnymi dniami, miesiące miesiącami, a lata latami. Żadne z nich nie miało najmniejszego sensu, były po prostu ciągłością… I wtedy pojawiłaś się ty. Z początku byłem zły, nawet bardzo. Jednak powiedziałaś coś, co do mnie trafiło. Kiedy zapytałem cię, dlaczego tu jesteś, odparłaś, że John cię o to poprosił. A więc wykonywałaś to wszystko na jego prośbę. Pomagałaś mu. Nie przejmowałaś się, że kiedyś nie będziesz mogła nic zrobić, bo żyłaś tu i teraz… Z początku nie pokazywałem tego, że tymi słowami ruszyłaś coś we mnie. Sądziłem, że jeżeli zmienię swoje podejście, znów wszystko potoczy się tak samo jak kiedyś. Jednak coś wewnątrz kazało mi się zmienić. Mówiło „Zamiast rozpamiętywać przeszłość, żyj teraźniejszością.” I żyłem. Wprowadzałem zmiany stopniowo. Tak, aby w każdej chwili móc się wycofać. Jednak nie było takiej potrzeby. I wtedy zmarła twoja mama. Widziałem to, co się z tobą działo. I wtedy zrozumiałem, że pewnie zachowywałbym się tak samo, gdyby coś stało się Anne. Zacząłem się troszczyć. Nie przejmowałem się, że może kiedyś nie będę mógł nic zrobić. Bo myśląc tak odsuwałem od siebie wszystkich tych, na których mi zależało. A tego nie chciałem i nie chcę. Tak więc dziękuję ci za to wszystko. Sprawiłaś, że to wszystko co było przed tobą zamknąłem w jednym rozdziale, którego już nigdy nie przeczytam. Bo teraz zaczął się nowy, lepszy. A to wszystko dzięki tobie. Dziękuję, Ivy.
Dziewczyna słuchając tego z zapartym tchem, nawet nie zorientowała się kiedy skończył. Jednak kiedy wypowiedział jej imię, otrząsnęła się. Momentalnie spojrzała na swoje dłonie i zaczęła im się przyglądać. Chciała w ten sposób uniknąć szybszej odpowiedzi. Bo tak naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Totalnie ją tym zaskoczył. Boże, bo ile gwiazd, które mówiły, że miały ciężko w życiu, tak naprawdę przeżyły to, co opisywały? Jednak historia Harry’ego była taka realna, a więc za razem przerażająca. Słuchając tego wszystkiego, Ivy wczuła się w ten ból, którego nie brakowało w jego wypowiedzi. Czuła, jak serce rozdziera jej się na kawałki za każdym razem, kiedy to ten mały chłopiec cierpiał. Bo zżyła się z nim. Nie chciała, aby cierpiał wcześniej, teraz ani w przyszłości. Nie zasługiwał na to, bo był wspaniałą osobą.
  -Ja… naprawdę nie wiem, co powiedzieć. To wszystko jest naprawdę okropne. Sposób w jaki traktował cię tata na pewno nie jest jednym z tych opisywanych w książkach z happy endem. Naprawdę mi przykro, że musiałeś przez to przechodzić. – wyszeptała Ivy, na co Harry spojrzał jej głęboko w oczy.
  -Mi też jest przykro… Ale wiesz, nie chcę o tym pamiętać. Niektóre rzeczy chce się po prostu jak najszybciej wyrzucić ze swojej głowy i to wszystko do nich należy. Cieszę się, że nie muszę już żyć tym koszmarem. Za długo był obecny w moim życiu. Teraz jest lepiej i chcę, by tak pozostało. – chłopak uśmiechnął się delikatnie, co Ivy odwzajemniła.
Po monologu Harry’ego już nic nie powiedzieli. Po prostu leżeli na kocu i w milczeniu patrzyli jak słońce zachodzi. Widok był naprawdę piękny, bo z tego miejsca, na otwartej przestrzeni,  można było zobaczyć jak swobodnie chowa się za horyzont.
*
Kiedy słońce już całkowicie zaszło, wokół zapanował zmrok. Harry i Ivy postanowili wracać do domu, mając nadzieję na szybkie odnalezienie drogi. Jak bardzo się mylili!
 Zaczęło się od tego, że prawie wjechali w jezioro. Jadąc po pagórkowatej ścieżce nie do końca można było zobaczyć drogę, bo światła kierowały się raz w górę, raz w dół. Zorientowali się dopiero jakieś trzy metry przed wodą. Na szczęście wtedy a nie później. Pospiesznie wycofali się z dróżki i zaczęli próbę wydostania się z tej plątaniny polnych dróg. Udało się po dwudziestu minutach.
Kiedy tylko podjechali pod dom ojca Ivy, Harry wyłączył silnik. Obaj wyszli z samochodu i stanęli tuż przy nim. Wokół było ciemno, więc dziewczyna nie mogła aż tak dokładnie zobaczyć wyrazu twarzy Stylesa, jednak wydawało jej się, że się uśmiecha. Momentalnie w jej brzuchu pojawiło się stado motyli, które tańczyły radośnie.
 Również się uśmiechnęła.
Czuła się taka szczęśliwa, że nie mogła tego opisać. Pomimo ostatnich przykrych wydarzeń, ten tydzień bardzo dobrze jej się kojarzył. A to dlatego, że był przy niej Harry. To jego obecność podtrzymywała ją na duchu i dawała nadzieję, na lepsze jutro. Wiedziała, że gdy tylko on się pojawi, jej dzień momentalnie obróci się o trzysta sześćdziesiąt stopni. I była mu za to wdzięczna.
  -Podobało ci się dzisiaj? – zapytał chłopak patrząc jej głęboko w oczy.
  -A czy mogłabym powiedzieć coś innego jak tak? To chyba oczywiste. – powiedziała żartobliwym tonem.
  -W takim razie miło mi. – odparł i przez chwilę się jej przyglądał. Chwilę później jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko jej. Nie minęły dwie sekundy, a chłopak złączył ich wargi w delikatnym pocałunku. Ivy poczuła mrowienie na całym ciele oraz przyjemne ciepło rozlewające się po jej żołądku. Nie była w stanie zrobić niczego innego, jako tylko przeciągać ten pocałunek w nieskończoność. Bo podobało jej się. Pomimo tego, że nie wiedziała, jak całują inni chłopcy, to była pewna, że Harry bił ich na głowę. Po prostu to czuła.

                                                                   ~***~
Heeeej Wam <3 Jest już 21, który generalnie miał pojawić się już dawno, ale chciałam go jeszcze przedłużyć ;d
Mam nadzieję, że się Wam podobał bo szczerze powiedziawszy ja jestem nawet zadowolona (nowość!) :D
Dooobra, do kolejnej, która zapewne pojawi się w okolicach 1,5 tygodnia ;D
Paa <3

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 20


        Po jakimś czasie stwierdzili, że pora już wracać do domu. Za kilka godzin zaczynało robić się ciemno, a droga do domu z pewnością nie należała do tych najkrótszych.
       Ivy zauważyła, że od momentu rozmowy o powrocie Harry’ego do One Direction, był on jakiś zamyślony. Tak, jakby nadal zastanawiał się nad tym wszystkim. Bo rzeczywiście było nad czym. Nie była to decyzja w stylu ubrać czarny czy biały t-shirt, lecz coś co mogło wpłynąć na jego przyszłość.
Ivy cały czas miała ochotę się uśmiechać. Ten dzień był taki wspaniały. Lot balonem, czyli coś, o czym marzyła od dawna i to, o czym mówił Styles. Może było to głupie, ale miała wrażenie, że to ją miał na myśli. Jednak kiedy głębiej się nad tym zastanowiła, odrzuciła tę myśl. To było nie możliwe. Bo przecież w jego życiu nie była nikim ważnym.
      Jadąc mijali masę samochodów, które mknęły w przeciwnym do ich kierunku. Jednak gdy Harry zauważył tego charakterystycznego czarnego busa, przeklął w myślach. Musiał coś szybko wymyślić, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Bo niby jak ma uciec przed paparazzimi na głównej drodze?
Przygryzł wargę.
 Cholera, a już myślał, że dzisiaj ich nie zobaczy. Dlaczego musiał mieć takiego pecha?! I to jeszcze jadąc z Ivy!
     Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, w którym mogliby się wmieszać w tłum, a potem normalnie wyjechać. Jednak nie było niczego podobnego. Tylko ta głupia boczna polna droga…
    Droga! Może tamtędy zdołają jakoś dotrzeć do domu nie ciągnąc paparazzich za sobą!
Skręcił pospiesznie. Zanim czarny samochód wyjechał zza zakrętu, on już zniknął w pobliskich drzewach.
  -Harry, gdzie my jedziemy? – zapytała Ivy, marszcząc czoło. – Przecież tędy nie dojedziemy do Londynu.
  -Dojedziemy, dojedziemy, nie martw się.

*
  -Hmm… tak więc… gdzie jesteśmy? – zapytała szatynka.
Jechali już od jakichś piętnastu minut, a głównej drogi jak nie było widać, tak nie było. Była tylko niekończąca się polna dróżka.
 Chłopak podrapał się po głowie.
  -Ehm… na pewno zaraz będziemy… A bynajmniej taką mam nadzieję. – mruknął.
Ivy przygryzła wargę.
Momentalnie przypomniało jej się, jak kiedyś chciała być sławna. Perspektywa popularności i wspierających fanów wydawała się kusząca. Jednak teraz stwierdziła, że nie jest to łatwa rzecz, bo były też minusy sławy. Harry nie mógł nawet gdzieś wyjechać, bo od razu goniła za nim masa paparazzich. Nie miał ani grama prywatności. Cokolwiek by nie zrobił, już był wielki szum na ten temat. Nawet wyjście do sklepu pewnie było wielką sensacją.
Collins poczuła, że się zatrzymują.
Zmarszczyła brwi i spojrzała zdezorientowana najpierw na otoczenie a potem na szatyna. Byli na końcu polnej drogi. Jasne, mogli zawrócić, bo przecież nie było w tym nic trudnego. Tylko był jeden mały problem. Jadąc tutaj ciągle skręcali w jakieś rozwidlenia, więc teraz nie byłoby łatwo.
  -Nie, wcale nie zabłądziliśmy. – mruknął Harry, na co szatynka się zaśmiała.
  -Wiesz, sądzę, że jednak tak. – odparła i wysiadła z samochodu.
Chłopak podążył za jej śladem.
  -Masz może telefon? – zapytała Ivy. – moglibyśmy po kogoś zadzwonić.
Styles zaczął przeszukiwać kieszenie i już chwilę potem wyjął z nich czarnego iPhone’a. Kiedy spojrzał na ekran, westchnął głośno.
  -Nie ma zasięgu.
Dziewczyna spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Zniknęła ostatnia możliwość skontaktowania się z kimkolwiek i poproszenia o pomoc!
  -A ty masz telefon? – zapytał chłopak i spojrzał na nią błagalnym głosem.
Ivy zaczęła przeszukiwać kieszenie. Czuła, że go nie miała, jednak nadal miała nadzieję, że może jednak jakąś magiczna siła jej go tam umieści.
Westchnęła głośno.
  -Cholera! Po co w ogóle skręcałeś w tą drużkę?!
Harry przez chwilę jej się przyglądał. Na jego twarzy malowało się zdezorientowanie.
  -Hmm… no może dlatego, żebyś jutro nie wylądowała na okładce wszystkich brukowców i przez miesiąc nie mogła wyjść z domu, bo paparazzi siedzieliby pod twoim domem czekając na każde głupstwo które popełnisz. To wystarczający powód? – zapytał.
Brązowowłosa prychnęła.
  -Przyznaj, robiłeś to dla siebie. – mruknęła. – bo to ty siedzisz w Londynie, zamiast koncertować z zespołem. Dodatkowo nie powiedziałeś ludziom, co jest tego przyczyną. To o tobie by cały czas mówiono, nie o mnie. Ja byłabym tylko dodatkiem do całej tej afery.
  -Nie, nie robiłem tego dla siebie. – odparł i widać było, że pomału się denerwuje.
  -Mhm… miło mi, królowa Anglii jestem. – odparła Ivy i zawróciła, chcąc choć spróbować wrócić tą samą drogą, którą przyjechali.
 Nie minęło kilka sekund, a koło niej znalazł się Harry.
  -Gdzie idziesz? – zapytał, chwytając Collins za rękę.
  -Do domu. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam tutaj nocować. – warknęła i wyrywając się z uścisku Stylesa, ruszyła przed siebie. Jednak chłopak nie dawał za wygraną i znów ją dogonił.
  -Ivy! Posłuchaj mnie, proszę. – szepnął i spojrzał jej w oczy. – Nic nie robiłem z myślą o sobie, naprawdę. Nie chcę po prostu niszczyć ci życia. Nawet nie wiesz, jak ci wszyscy ludzie reagują na wszystkie dziewczyny, z którymi mnie zobaczą. Po prostu ich nienawidzą i życzą im śmierci! Nie obchodzi ich to, że kogoś kocham. Chcą, żebym był sam. Nawet do końca życia. A jeżeli zobaczą cię ze mną, od razu dopasują do tego historię. Zacznie się piekło. Nie chcę, żebyś przez to przechodziła.
 Kiedy przetrawiła jego słowa, coś w jej głowie mówiło jej, że wyznał prawdę. Teraz, gdy spojrzała na to wszystko z innej perspektywy, zrobiło jej się głupio. Jak mogła tak na niego krzyczeć za coś, czego on nawet nie zrobił? Pewnie gdyby jej tego wszystkiego nie wytłumaczył, nadal byłaby na niego wściekła. Wściekła o to, że się o nią troszczył…
  -Oh… Ja… przepraszam. – wyszeptała. – Naprawdę, bardzo przepraszam. Nie wiedziałam, że tak to wygląda. Myślałam, że po prostu chciałeś ochronić się przed tłumaczeniem się mediom za to wszystko. Jeszcze raz przepraszam.
Harry przyglądał się jej z minimalnym uśmiechem. Widać było, że bardzo się cieszy z faktu, że jednak wszystko jest okej.
  -Ważne, że już wiesz. To, co było wcześniej się nie liczy. – odparł.
Teraz i Ivy się uśmiechnęła.
Głupio wyszło, naprawdę bardzo głupio. Jednak teraz wszystko było w porządku.
  -To co robimy z tym, że jesteśmy w jakimś zapomnianym przez Boga miejscu i w ogóle nie wiemy, jak dotrzeć do domu? – zapytała dziewczyna.
  -Wydaje mi się, że miałbym propozycję. Pytanie tylko, czy się na nią godzisz. – odparł Harry.
  -Zależy od propozycji. – powiedziała i uśmiechnęła się pogodnie.
Szatyn obrócił się i bez żadnego słowa ruszył w stronę samochodu. Następnie wszedł do środka i zaczął czegoś szukać. Już kilka minut później wyszedł z niego z koszem w jednej ręce, a w drugiej trzymał jakiś materiał.
  -Mam jeszcze rzeczy z pikniku. Jest też koc. Co ty na drugą część pikniku? – poruszył zabawnie brwiami, czym wywołał śmiech u brązowowłosej.
  -Jasne, czemu nie? – odparła i z uśmiechem na ustach ruszyła w stronę chłopaka.
Czy ten dzień mógł być jeszcze bardziej cudowny?

                                                    ~~***~~
Tak, wiem, schrzaniłam. Strasznie zaniedbałam tego bloga, nawet sama nie wiem czemu. Po prostu ostatnie tygodnie były dla mnie jak jeden wielki mętlik, musiałam uporządkować parę spraw.
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za te wszystkie przerwy. Nie wiem, jak to się stało, jednak jestem pewna, że już do tego nie dopuszczę, przyrzekam! 
Na sam koniec mam do Was małą prośbę. Czy każdy kto to czyta, mógłby skomentować ten rozdział? Choćby w jednym zdaniu. To dla mnie wiele znaczy, bo chciałabym się dowiedzieć, co o tym wszystkim sądzicie, gdyż sama ostatnio nie jestem przekonana do tej historii.
Do napisania! xx