wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 22

                John nie spodziewał się tego zobaczyć, kiedy chciał sprawdzić, kto właśnie podjechał pod jego dom. Stał tam czarny Range Rower. Niby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przed nim Ivy całowała się z Harrym. Tak, całowała się. I okej, to przecież normalna sprawa. W tej chwili robi to pewnie połowa nastolatków na świecie. Tyle, że… to jego córeczka. Jego mała córeczka, dla której chciał jak najlepiej i nie był pewny, czy Styles będzie w stanie się nią należycie zaopiekować. To jest muzyk, John dokładnie wiedział, jacy oni są. Nie chciał popadać w stereotypy, ale taka była prawda. Kiedy jest się w najpopularniejszym zespole na świecie, nie myśli się logicznie. Kiedy koncertują, zewsząd otaczają go przecież młode dziewczyny, nie trudno zatracić się w jednej z nich, z nadzieją, że nikt się nie dowie, kiedy zrobi coś nietaktownego. A tak może się stać. To oczywiste. Nie chciał, żeby Ivy była nieszczęśliwa. Już dużo złego wyrządził, w ogóle nie pojawiając się w jej życiu. Chciał to teraz naprawić. Chciał być najlepszym ojcem, jakim kiedykolwiek mógłby być. Bo ona zasługiwała na najlepsze. Niestety nie miała w życiu zbyt wielkiego szczęścia. Wychowywała się bez ojca, pomimo tego, że John starał się wysyłać im jak najwięcej pieniędzy, to ciągle im ich brakowało. Dodatkowo jeszcze teraz śmierć Jamie. To był dla niej jak nóż w plecy. Dobrze, że Harry tu był… No właśnie. A co jeśli ten chłopak naprawdę może jej pomóc, a John niepotrzebnie osądza go przez pryzmat większości? W sumie jest miły, a przede wszystkim traktuje Ivy jak należy. Może warto dać mu szanse? Mężczyzna postanowił tak zrobić.
Trzask zamykanych drzwi wyrwał go z rozmyślań. Do domu weszła Ivy. Na jej twarzy gościł wielki uśmiech, nawet jej oczy się śmiały. Momentalnie w jego sercu zrobiło się ciepło. Była taka piękna, kiedy się uśmiechała. Tak bardzo przypominała swoją matkę. Czasami aż za bardzo.
  -Jak tam? – zapytał.
  -Dobrze. Bardzo. – odpowiedziała, starając się nie wkładać w to zbyt wielu emocji.
  -Cieszę się.
Brązowowłosa spojrzała na niego badawczo.
  -Przyznaj się, że podglądałeś!
  -Co? Ja? Nie… ja… - próbował się wytłumaczyć, ale wychodziło mi to raczej nieudolnie.
  -Och, już dobrze. Nie jestem aż tak bardzo zła. Na przyszłość, kiedy następnym razem będziesz chciał sobie popatrzeć, zgaś światło w pokoju. – powiedziała dziewczyna rzeczowo, po czym uśmiechnęła się. – Wiem, że może to nieprzyzwoite mówić to w tym okresie, ale… jestem naprawdę szczęśliwa. Czy mam prawo? Przecież…
Nawet nie zdążyła dokończyć, a już wtrącił się John.
  -Oczywiście, że masz prawo. Każdy je ma. To, że ostatnio nie jest zbyt ciekawie, nie oznacza, że masz się tym zadręczać do końca życia. Jamie na pewno nie chciałaby, żebyś tak robiła. Pamiętaj, że zależało jej przede wszystkim na twoim szczęściu. A skoro tak jest, ona również jest szczęśliwa. – mężczyzna uśmiechnął się.
  -Tak sądzisz? – zapytała.
  -Jasne, że tak.
Ivy podeszła do niego i przytuliła się.
Tak bardzo cieszyła się z tego, że jednak nie jest sama, że ma kogoś, na kim może bezwarunkowo polegać i kto wesprze ją w nie wiadomo jak trudnych dla niej chwilach. To naprawdę bardzo dużo dla niej znaczyło.
  -Wiesz, bardzo cieszę się twoim szczęściem, ale sądzę, że… powinnaś powiedzieć Harry’emu o pewnych sprawach. O tobie.
Kiedy John to wypowiedział, dziewczyna momentalnie oderwała się od niego.
  -O czym ty mówisz? – zapytała.
  -Wiesz, o czym.
Wiedziała. Wiedziała i to aż za dobrze. Jednak nie chciała teraz o tym rozmawiać. Była szczęśliwa, ten dzień był cudowny i nie chciała niszczyć go tą rozmową. Jednak chyba nie miała wyjścia.
  -Nie powiem. Nie mogę. Nie jestem… - motała się.
  -Co nie jesteś? Ivy, kocham cię, ale teraz zachowujesz się jak głupie dziecko. – powiedział dobitnie mężczyzna, czym sprawił, że Collins miała wrażenie, jakby dostała mentalnego kopa w brzuch. Od razu poczuła, że jej policzki czerwienieją.
  -Co?! Jak dziecko?! Naprawdę?! Cóż, muszę cię uświadomić, że jestem już dorosła, a ty chyba przegapiłeś okres, kiedy mogłeś mi rozkazywać. Zakochałam się, czy to coś złego?! – wybuchła. Sama nie wiedziała jak to się stało, po prostu nie chciała dopuścić do tego, aby zrobić to, o czym mówił John. Nie mogła tak po prostu wszystkiego zniszczyć. Nie była na to gotowa.
  -To skoro jesteś dorosła, to zachowuj się jak na dorosłą przystało.
  -Co masz na myśli? – Ivy przełknęła ślinę.
  -Powiedz mu, zanim będzie za późno.
  -Ale ja… ja… - dziewczyna zaczęła się jąkać.
  -Powiedz, tak będzie lepiej.
*
Mijała kolejne ulice Londynu, zmierzając donikąd. Pomimo, że było już strasznie późno, a mrok ogarnął całe miasto, nie bała się. Było to w sumie coś nowego, bo z reguły w takich sytuacjach szybko przebiegła by do miejsca, do którego ma się udać, szczęśliwa z tego, że jest już bezpieczna i nic jej nie grozi. Ale nie dziś, nie teraz. Musiała przemyśleć parę spraw, a najłatwiej jej było myśleć z dala od Johna, przypominającego jej stale, że zachowuje się jak dziecko. Ale w sumie, choć ciężko jej było to przyznać, to była to prawda. Tak się zachowywała. Jak nieodpowiedzialne, małe dziecko, któremu zależy tylko i wyłącznie na swoim własnym interesie. Ale co miała zrobić? Powiedzieć Harry’emu? A co jeśli to by wszystko zniszczyło? Wtedy nie miałaby już nic. On na pewno nie chciałby dłużej utrzymywać z nią kontaktu. Była tego pewna. A był jej potrzebny. Nie sądziła, by mogła dłużej funkcjonować bez niego przy jej boku. Niby banalne, ale to prawda. Przez tak krótki czas stali się dla siebie czymś więcej niż tylko dwójką przyjaciół. Miała wrażenie, że byli zagubionymi duszami, które w końcu, po latach szukania, odnalazły siebie i już nigdy nie miały istnieć bez tej drugiej części.
Zaczęło padać. Ivy przeklęła w duchu za te uroki brytyjskiej pogody. Zaczęła biec, chcąc znaleźć się jak najszybciej w domu. Ale tak się nie stało. Sama nie wiedziała jak do tego doszło, ale jej nogi doprowadziły ją na cmentarz, na którym leżała jej matka. Już chciała zawrócić, ale w ostatniej chwili pomyślała, że to w sumie nie najgorszy pomysł. Mama zawsze dawała jej pomocne rady, dlaczego nie miałoby być tak teraz? Wierzyła, że ta wizyta w jakiś sposób zrobi jej dobrze.
Nadusiła na dużą, masywną klamkę od bramy. Ta skrzypnęła niebezpiecznie, jakby miała się zaraz zawalić, jednak tak się nie stało. Brązowowłosa weszła i skierowała się w miejsce, w którym znajdował się grób jej mamy. Cały czas padało, ale teraz nie miało to już znaczenia. Miała wyższy cel, więc nie zwracała uwagi na szczegóły.
Kiedy stanęła przed tabliczką z zapisanym imieniem i nazwiskiem jej mamy, szybko się pomodliła. Następnie usiadła na małej ławeczce, która stała obok.
  -Proszę, powiedz mi, co zrobić. Ja wiem, że muszę mu kiedyś powiedzieć, ale… nie chcę teraz. Nie chcę tego niszczyć. To za szybko. A co, jeśli on odejdzie? Mógłby odejść, miałby do tego idealny pretekst. Bo przecież kto by zechciał kogoś takiego… Ale jeśli mu nie powiem, a on dowie się tego, ale nie ode mnie, również może odejść. Pewnie stwierdzi, że nie warto, jeśli nie mówimy sobie wszystkiego. To wszystko jest jak błędne koło. Proszę, powiedz, co mam zrobić. Daj mi jakiś znak. – wyszeptała, jednak nic szczególnego się nie stało. Cały czas padało, a wiatr wiał tak samo mocno, jak wcześniej. Nic poza tym.
 Ivy westchnęła głośno i już chciała wracać do domu, kiedy coś ją zatrzymało.
  -Słuchaj głosu swojego serca. – powiedział jakiś kobiecy głos z nią.
Dziewczyna momentalnie się obróciła. Jednak nikogo tam nie było.
Pomimo tego, że powinna się teraz wystraszyć, nawet nie drgnęła. Coś w środku mówiło jej, że nic złego jej nie grozi.
  -Postaram się. – odpowiedziała cichutko Ivy.

~~***~~
Tak, to ja, postanowiłam kontynuować :)
A więc na wstępnie przepraszam za krótki rozdział, po prostu wyszłam już trochę z wprawy, kolejny będzie dłuższy (obiecuję!). Po prostu chciałam dodać w Wigilię ;)
A jeśli już mowa o Wigilii i świętach, to życzę Wam, abyście spędzili ten czas z rodziną, przyjaciółmi i wszystkimi tymi, których kochacie, żebyście odpoczęli trochę od szkoły (bo chyba wszystkim nam już dała porządnie w kość), żebyście poczuli tą magię świąt i cieszyli się swoimi prezentami. Żebyście najlepiej jak tylko się da spędzili sylwestra. Żebyście w przyszłym roku spełnili wszystkie marzenia, te większe jak i te mniejsze, żebyście byli szczęśliwi i osiągnęli wszystko to, na czym Wam zależy. Kocham Was, skarby ! <3




niedziela, 15 grudnia 2013

.

Cześć kochani.
Wiem, zawaliłam po całości, nie dając chociażby najmniejszego znaku życia przez ponad pół roku. Miałam ciężki okres. Musiałam uporać się z wieloma problemami. Nieraz chciałam wejść i coś napisać, ale po prostu nie mogłam. Nie chciałam.
Teraz już jest lepiej, tak sądzę. Wpadłam na pomysł, żeby kontynuować pisanie tego bloga, ale teraz już nie wiem, czy jest dla kogo. Pewnie połowa z Was już dawno o mnie zapomniała, nie dziwię się. Sama bym zapomniała. Mam więc do Was pytanie, chcecie, żebym wróciła? Jeśli tak, to zagłosujcie w ankiecie po prawej stronie :)
Dziękuję za wszystko i mam nadzieję, że to nie ostatni post :)
Kocham Was <3

piątek, 17 maja 2013

Rozdział 21


Słońce pomału chowało się za horyzont, wokół panował spokój i cisza, która co jakiś czas była mącona przez ich rozmowy. O czym? Tak naprawdę o niczym. Płynnie przechodzili z jednego tematu do drugiego, nie zostając na dłużej przy żadnym z nich. Po raz kolejny stracili poczucie czasu. Zawsze tak było. Gdy się spotykali nic innego się nie liczyło. Jednak pomimo, że obaj tak twierdzili, to żadne z nich by się do tego głośno nie przyznało. Bo co by powiedział ten drugi? Czy by zrozumiał?
  -… wiesz, myślałam, że nie mam ojca, a tu nagle okazuje się, jednak tak. To dziwne. Bo z jednej strony pogodziłam się, że nie mam rodziców, ale z drugiej strony tak bardzo się cieszę. Bo mam kogoś. Kogoś z kim mogę porozmawiać, powierzyć sekret i bez względu na wszystko zaufać, że nikomu nie powie, bo jest moją rodziną. To cudowne uczucie.
  -Szczerze powiedziawszy nadal nie mogę uwierzyć, że John jest twoim tatą. Ale to dobrze. Cieszę się razem z tobą. – uśmiechnął się delikatnie.
Szatynka odwzajemniła ten drobny gest.
  -A co z twoją rodziną. Powiedziałeś mi tylko o twojej mamie.
Wyraz twarzy szatyna momentalnie się zmienił. Po uśmiechu już nie było już ani jednego śladu. Został tylko ból, dostrzegalny już na pierwszy rzut oka.
  -Przepraszam za to pytanie, nie powinnam była. – zmieszała się Ivy. - Jeżeli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.
  -Nie, nie szkodzi. Ja tylko… - zaczął nerwowo skubać koc, jednak gdy zorientował się, co robi, natychmiast przestał. – Wiesz, nie miałem łatwo. Pewnie pomyślisz sobie – tak jasne, teraz tak mówisz, ale pewnie życie miałeś usłane różami. Otóż nie. O mamie już wiesz i szczerze powiedziawszy to było to nic w porównaniu z tym, co wyprawiał ojciec kiedy byłem malutki. Bo on mnie nie chciał. Już z samego początku mówił Anne, żeby usunęła ciąże, jednak ona jakimś cudem się nie zgodziła. Powiedziała, że jeżeli chce może odejść, ona da sobie radę sama. Z początku twierdził, że zostanie i wszystko jakoś się ułoży. Jednak po roku wychowywania mnie, zrezygnował. Stwierdził, że to nie dla niego i po prostu zwiał. Jak zwykły tchórz, który bał się, że większa odpowiedzialność może go przerosnąć… Moja mama bardzo dobrze dawała sobie radę. Wszystko pomału zaczynało wracać do normy, kiedy po czterech latach pojawił się on. Wkroczył do naszego życia z brudnymi butami, nie pytając nas nawet o zdanie. Zamieszkał z nami. Mama protestowała, ale on twierdził, że lepiej będzie, jeżeli będzie obecny w życiu syna. Później okazało się, że po prostu się stoczył i nie miał już gdzie mieszkać… Nikt nie mógł wywalić go z naszego mieszkania, bo tak naprawdę nie był odmeldowany. Cały czas prawnie był jednym z lokatorów. A więc nic nie mogliśmy zrobić. Z początku nawet nie było najgorzej. Pracował dorywczo, więc sam zaczął się utrzymywać. Podejrzewałem nawet, że skoro miał już pieniądze, niedługo się od nas wyprowadzi. Myliłem się i to bardzo, bo nie zrobił tego. W zamian to zaczął się na nas wyżywać. Bił moją matkę i mnie, gdy tylko coś było nie po jego myśli. Mieliśmy już wszystkiego dość. Jednak po raz kolejny nic nie mogliśmy zrobić. Wyprowadzka nie wchodziła w grę, bo nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy… Po kilku miesiącach zdarzyło się coś, co sprawiło, że nie mieliśmy innego wyjścia. Pewnego dnia wieczorem wszedł do mojego pokoju i zaczął ze mną rozmawiać. Bardzo się wtedy zdziwiłem, bo nie używał żadnych wulgaryzmów ani nie krzyczał. Pewnie wyglądało to jak normalna rozmowa. Bo poniekąd była. Jednak to, co zdarzyło się później już takie nie było… Najpierw zamknął drzwi na klucz, a następnie podszedł do mnie i zgwałcił mnie… tak po prostu, jak gdyby nigdy nic… - Harry na chwilę ucichnął, jednak po chwili wziął głęboki oddech i kontynuował. - To była kolejna sytuacja, w której byłem bezradny, nic nie mogłem zrobić… Następnego dnia byliśmy już w drodze do Londynu, gdzie mieliśmy zamieszkać w domu koleżanki mojej mamy, dopóki nie znaleźlibyśmy czegoś lepszego… Kolejne lata są po prostu mieszaniną wszystkiego. Nie pamiętam nic konkretnego. Dopiero to, co się działo kiedy miałem trzynaście lat. Mówiłem ci o mamie, ale nie wspomniałem dlaczego to robiła. Tak naprawdę zaczęła imprezować kiedy tylko dowiedziała się, że jej mąż zapił się na śmierć. Nie przyjęła tego jakoś szczególnie, nie płakała. Jednak wiedziałem, że coś w niej pękło, bo pewnie jeszcze go kochała. Zaczęła wychodzić z koleżankami, następnie wracała pijana. Tak jakby chciała wszystko zapomnieć. Po raz kolejny nic nie mogłem zrobić, byłem bezradny… To dlatego od tamtego czasu stałem się taki obojętny. Nie chciałem się o nikogo troszczyć, bo również nie chciałem kolejnej sytuacji, w której nic nie mógłbym zrobić. Wszyscy ludzie stali się dla mnie nikim. Jedynie chłopaki z zespołu coś dla mnie znaczyli. Ale to wszystko. Reszta mnie nie obchodziła. Nie chciałem, żeby mnie obchodziła. Byłem za bardzo wyniszczony przez przeszłość, aby przejmować się przyszłością. Przygoda z One Direction tylko mi to ułatwiała. Dni były tylko kolejnymi dniami, miesiące miesiącami, a lata latami. Żadne z nich nie miało najmniejszego sensu, były po prostu ciągłością… I wtedy pojawiłaś się ty. Z początku byłem zły, nawet bardzo. Jednak powiedziałaś coś, co do mnie trafiło. Kiedy zapytałem cię, dlaczego tu jesteś, odparłaś, że John cię o to poprosił. A więc wykonywałaś to wszystko na jego prośbę. Pomagałaś mu. Nie przejmowałaś się, że kiedyś nie będziesz mogła nic zrobić, bo żyłaś tu i teraz… Z początku nie pokazywałem tego, że tymi słowami ruszyłaś coś we mnie. Sądziłem, że jeżeli zmienię swoje podejście, znów wszystko potoczy się tak samo jak kiedyś. Jednak coś wewnątrz kazało mi się zmienić. Mówiło „Zamiast rozpamiętywać przeszłość, żyj teraźniejszością.” I żyłem. Wprowadzałem zmiany stopniowo. Tak, aby w każdej chwili móc się wycofać. Jednak nie było takiej potrzeby. I wtedy zmarła twoja mama. Widziałem to, co się z tobą działo. I wtedy zrozumiałem, że pewnie zachowywałbym się tak samo, gdyby coś stało się Anne. Zacząłem się troszczyć. Nie przejmowałem się, że może kiedyś nie będę mógł nic zrobić. Bo myśląc tak odsuwałem od siebie wszystkich tych, na których mi zależało. A tego nie chciałem i nie chcę. Tak więc dziękuję ci za to wszystko. Sprawiłaś, że to wszystko co było przed tobą zamknąłem w jednym rozdziale, którego już nigdy nie przeczytam. Bo teraz zaczął się nowy, lepszy. A to wszystko dzięki tobie. Dziękuję, Ivy.
Dziewczyna słuchając tego z zapartym tchem, nawet nie zorientowała się kiedy skończył. Jednak kiedy wypowiedział jej imię, otrząsnęła się. Momentalnie spojrzała na swoje dłonie i zaczęła im się przyglądać. Chciała w ten sposób uniknąć szybszej odpowiedzi. Bo tak naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Totalnie ją tym zaskoczył. Boże, bo ile gwiazd, które mówiły, że miały ciężko w życiu, tak naprawdę przeżyły to, co opisywały? Jednak historia Harry’ego była taka realna, a więc za razem przerażająca. Słuchając tego wszystkiego, Ivy wczuła się w ten ból, którego nie brakowało w jego wypowiedzi. Czuła, jak serce rozdziera jej się na kawałki za każdym razem, kiedy to ten mały chłopiec cierpiał. Bo zżyła się z nim. Nie chciała, aby cierpiał wcześniej, teraz ani w przyszłości. Nie zasługiwał na to, bo był wspaniałą osobą.
  -Ja… naprawdę nie wiem, co powiedzieć. To wszystko jest naprawdę okropne. Sposób w jaki traktował cię tata na pewno nie jest jednym z tych opisywanych w książkach z happy endem. Naprawdę mi przykro, że musiałeś przez to przechodzić. – wyszeptała Ivy, na co Harry spojrzał jej głęboko w oczy.
  -Mi też jest przykro… Ale wiesz, nie chcę o tym pamiętać. Niektóre rzeczy chce się po prostu jak najszybciej wyrzucić ze swojej głowy i to wszystko do nich należy. Cieszę się, że nie muszę już żyć tym koszmarem. Za długo był obecny w moim życiu. Teraz jest lepiej i chcę, by tak pozostało. – chłopak uśmiechnął się delikatnie, co Ivy odwzajemniła.
Po monologu Harry’ego już nic nie powiedzieli. Po prostu leżeli na kocu i w milczeniu patrzyli jak słońce zachodzi. Widok był naprawdę piękny, bo z tego miejsca, na otwartej przestrzeni,  można było zobaczyć jak swobodnie chowa się za horyzont.
*
Kiedy słońce już całkowicie zaszło, wokół zapanował zmrok. Harry i Ivy postanowili wracać do domu, mając nadzieję na szybkie odnalezienie drogi. Jak bardzo się mylili!
 Zaczęło się od tego, że prawie wjechali w jezioro. Jadąc po pagórkowatej ścieżce nie do końca można było zobaczyć drogę, bo światła kierowały się raz w górę, raz w dół. Zorientowali się dopiero jakieś trzy metry przed wodą. Na szczęście wtedy a nie później. Pospiesznie wycofali się z dróżki i zaczęli próbę wydostania się z tej plątaniny polnych dróg. Udało się po dwudziestu minutach.
Kiedy tylko podjechali pod dom ojca Ivy, Harry wyłączył silnik. Obaj wyszli z samochodu i stanęli tuż przy nim. Wokół było ciemno, więc dziewczyna nie mogła aż tak dokładnie zobaczyć wyrazu twarzy Stylesa, jednak wydawało jej się, że się uśmiecha. Momentalnie w jej brzuchu pojawiło się stado motyli, które tańczyły radośnie.
 Również się uśmiechnęła.
Czuła się taka szczęśliwa, że nie mogła tego opisać. Pomimo ostatnich przykrych wydarzeń, ten tydzień bardzo dobrze jej się kojarzył. A to dlatego, że był przy niej Harry. To jego obecność podtrzymywała ją na duchu i dawała nadzieję, na lepsze jutro. Wiedziała, że gdy tylko on się pojawi, jej dzień momentalnie obróci się o trzysta sześćdziesiąt stopni. I była mu za to wdzięczna.
  -Podobało ci się dzisiaj? – zapytał chłopak patrząc jej głęboko w oczy.
  -A czy mogłabym powiedzieć coś innego jak tak? To chyba oczywiste. – powiedziała żartobliwym tonem.
  -W takim razie miło mi. – odparł i przez chwilę się jej przyglądał. Chwilę później jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko jej. Nie minęły dwie sekundy, a chłopak złączył ich wargi w delikatnym pocałunku. Ivy poczuła mrowienie na całym ciele oraz przyjemne ciepło rozlewające się po jej żołądku. Nie była w stanie zrobić niczego innego, jako tylko przeciągać ten pocałunek w nieskończoność. Bo podobało jej się. Pomimo tego, że nie wiedziała, jak całują inni chłopcy, to była pewna, że Harry bił ich na głowę. Po prostu to czuła.

                                                                   ~***~
Heeeej Wam <3 Jest już 21, który generalnie miał pojawić się już dawno, ale chciałam go jeszcze przedłużyć ;d
Mam nadzieję, że się Wam podobał bo szczerze powiedziawszy ja jestem nawet zadowolona (nowość!) :D
Dooobra, do kolejnej, która zapewne pojawi się w okolicach 1,5 tygodnia ;D
Paa <3

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 20


        Po jakimś czasie stwierdzili, że pora już wracać do domu. Za kilka godzin zaczynało robić się ciemno, a droga do domu z pewnością nie należała do tych najkrótszych.
       Ivy zauważyła, że od momentu rozmowy o powrocie Harry’ego do One Direction, był on jakiś zamyślony. Tak, jakby nadal zastanawiał się nad tym wszystkim. Bo rzeczywiście było nad czym. Nie była to decyzja w stylu ubrać czarny czy biały t-shirt, lecz coś co mogło wpłynąć na jego przyszłość.
Ivy cały czas miała ochotę się uśmiechać. Ten dzień był taki wspaniały. Lot balonem, czyli coś, o czym marzyła od dawna i to, o czym mówił Styles. Może było to głupie, ale miała wrażenie, że to ją miał na myśli. Jednak kiedy głębiej się nad tym zastanowiła, odrzuciła tę myśl. To było nie możliwe. Bo przecież w jego życiu nie była nikim ważnym.
      Jadąc mijali masę samochodów, które mknęły w przeciwnym do ich kierunku. Jednak gdy Harry zauważył tego charakterystycznego czarnego busa, przeklął w myślach. Musiał coś szybko wymyślić, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Bo niby jak ma uciec przed paparazzimi na głównej drodze?
Przygryzł wargę.
 Cholera, a już myślał, że dzisiaj ich nie zobaczy. Dlaczego musiał mieć takiego pecha?! I to jeszcze jadąc z Ivy!
     Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, w którym mogliby się wmieszać w tłum, a potem normalnie wyjechać. Jednak nie było niczego podobnego. Tylko ta głupia boczna polna droga…
    Droga! Może tamtędy zdołają jakoś dotrzeć do domu nie ciągnąc paparazzich za sobą!
Skręcił pospiesznie. Zanim czarny samochód wyjechał zza zakrętu, on już zniknął w pobliskich drzewach.
  -Harry, gdzie my jedziemy? – zapytała Ivy, marszcząc czoło. – Przecież tędy nie dojedziemy do Londynu.
  -Dojedziemy, dojedziemy, nie martw się.

*
  -Hmm… tak więc… gdzie jesteśmy? – zapytała szatynka.
Jechali już od jakichś piętnastu minut, a głównej drogi jak nie było widać, tak nie było. Była tylko niekończąca się polna dróżka.
 Chłopak podrapał się po głowie.
  -Ehm… na pewno zaraz będziemy… A bynajmniej taką mam nadzieję. – mruknął.
Ivy przygryzła wargę.
Momentalnie przypomniało jej się, jak kiedyś chciała być sławna. Perspektywa popularności i wspierających fanów wydawała się kusząca. Jednak teraz stwierdziła, że nie jest to łatwa rzecz, bo były też minusy sławy. Harry nie mógł nawet gdzieś wyjechać, bo od razu goniła za nim masa paparazzich. Nie miał ani grama prywatności. Cokolwiek by nie zrobił, już był wielki szum na ten temat. Nawet wyjście do sklepu pewnie było wielką sensacją.
Collins poczuła, że się zatrzymują.
Zmarszczyła brwi i spojrzała zdezorientowana najpierw na otoczenie a potem na szatyna. Byli na końcu polnej drogi. Jasne, mogli zawrócić, bo przecież nie było w tym nic trudnego. Tylko był jeden mały problem. Jadąc tutaj ciągle skręcali w jakieś rozwidlenia, więc teraz nie byłoby łatwo.
  -Nie, wcale nie zabłądziliśmy. – mruknął Harry, na co szatynka się zaśmiała.
  -Wiesz, sądzę, że jednak tak. – odparła i wysiadła z samochodu.
Chłopak podążył za jej śladem.
  -Masz może telefon? – zapytała Ivy. – moglibyśmy po kogoś zadzwonić.
Styles zaczął przeszukiwać kieszenie i już chwilę potem wyjął z nich czarnego iPhone’a. Kiedy spojrzał na ekran, westchnął głośno.
  -Nie ma zasięgu.
Dziewczyna spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Zniknęła ostatnia możliwość skontaktowania się z kimkolwiek i poproszenia o pomoc!
  -A ty masz telefon? – zapytał chłopak i spojrzał na nią błagalnym głosem.
Ivy zaczęła przeszukiwać kieszenie. Czuła, że go nie miała, jednak nadal miała nadzieję, że może jednak jakąś magiczna siła jej go tam umieści.
Westchnęła głośno.
  -Cholera! Po co w ogóle skręcałeś w tą drużkę?!
Harry przez chwilę jej się przyglądał. Na jego twarzy malowało się zdezorientowanie.
  -Hmm… no może dlatego, żebyś jutro nie wylądowała na okładce wszystkich brukowców i przez miesiąc nie mogła wyjść z domu, bo paparazzi siedzieliby pod twoim domem czekając na każde głupstwo które popełnisz. To wystarczający powód? – zapytał.
Brązowowłosa prychnęła.
  -Przyznaj, robiłeś to dla siebie. – mruknęła. – bo to ty siedzisz w Londynie, zamiast koncertować z zespołem. Dodatkowo nie powiedziałeś ludziom, co jest tego przyczyną. To o tobie by cały czas mówiono, nie o mnie. Ja byłabym tylko dodatkiem do całej tej afery.
  -Nie, nie robiłem tego dla siebie. – odparł i widać było, że pomału się denerwuje.
  -Mhm… miło mi, królowa Anglii jestem. – odparła Ivy i zawróciła, chcąc choć spróbować wrócić tą samą drogą, którą przyjechali.
 Nie minęło kilka sekund, a koło niej znalazł się Harry.
  -Gdzie idziesz? – zapytał, chwytając Collins za rękę.
  -Do domu. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam tutaj nocować. – warknęła i wyrywając się z uścisku Stylesa, ruszyła przed siebie. Jednak chłopak nie dawał za wygraną i znów ją dogonił.
  -Ivy! Posłuchaj mnie, proszę. – szepnął i spojrzał jej w oczy. – Nic nie robiłem z myślą o sobie, naprawdę. Nie chcę po prostu niszczyć ci życia. Nawet nie wiesz, jak ci wszyscy ludzie reagują na wszystkie dziewczyny, z którymi mnie zobaczą. Po prostu ich nienawidzą i życzą im śmierci! Nie obchodzi ich to, że kogoś kocham. Chcą, żebym był sam. Nawet do końca życia. A jeżeli zobaczą cię ze mną, od razu dopasują do tego historię. Zacznie się piekło. Nie chcę, żebyś przez to przechodziła.
 Kiedy przetrawiła jego słowa, coś w jej głowie mówiło jej, że wyznał prawdę. Teraz, gdy spojrzała na to wszystko z innej perspektywy, zrobiło jej się głupio. Jak mogła tak na niego krzyczeć za coś, czego on nawet nie zrobił? Pewnie gdyby jej tego wszystkiego nie wytłumaczył, nadal byłaby na niego wściekła. Wściekła o to, że się o nią troszczył…
  -Oh… Ja… przepraszam. – wyszeptała. – Naprawdę, bardzo przepraszam. Nie wiedziałam, że tak to wygląda. Myślałam, że po prostu chciałeś ochronić się przed tłumaczeniem się mediom za to wszystko. Jeszcze raz przepraszam.
Harry przyglądał się jej z minimalnym uśmiechem. Widać było, że bardzo się cieszy z faktu, że jednak wszystko jest okej.
  -Ważne, że już wiesz. To, co było wcześniej się nie liczy. – odparł.
Teraz i Ivy się uśmiechnęła.
Głupio wyszło, naprawdę bardzo głupio. Jednak teraz wszystko było w porządku.
  -To co robimy z tym, że jesteśmy w jakimś zapomnianym przez Boga miejscu i w ogóle nie wiemy, jak dotrzeć do domu? – zapytała dziewczyna.
  -Wydaje mi się, że miałbym propozycję. Pytanie tylko, czy się na nią godzisz. – odparł Harry.
  -Zależy od propozycji. – powiedziała i uśmiechnęła się pogodnie.
Szatyn obrócił się i bez żadnego słowa ruszył w stronę samochodu. Następnie wszedł do środka i zaczął czegoś szukać. Już kilka minut później wyszedł z niego z koszem w jednej ręce, a w drugiej trzymał jakiś materiał.
  -Mam jeszcze rzeczy z pikniku. Jest też koc. Co ty na drugą część pikniku? – poruszył zabawnie brwiami, czym wywołał śmiech u brązowowłosej.
  -Jasne, czemu nie? – odparła i z uśmiechem na ustach ruszyła w stronę chłopaka.
Czy ten dzień mógł być jeszcze bardziej cudowny?

                                                    ~~***~~
Tak, wiem, schrzaniłam. Strasznie zaniedbałam tego bloga, nawet sama nie wiem czemu. Po prostu ostatnie tygodnie były dla mnie jak jeden wielki mętlik, musiałam uporządkować parę spraw.
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za te wszystkie przerwy. Nie wiem, jak to się stało, jednak jestem pewna, że już do tego nie dopuszczę, przyrzekam! 
Na sam koniec mam do Was małą prośbę. Czy każdy kto to czyta, mógłby skomentować ten rozdział? Choćby w jednym zdaniu. To dla mnie wiele znaczy, bo chciałabym się dowiedzieć, co o tym wszystkim sądzicie, gdyż sama ostatnio nie jestem przekonana do tej historii.
Do napisania! xx

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 19


    Ivy przyglądała się Harry’emu, który właśnie w tym czasie wykonywał jakieś czynności, mające umożliwić lot. Teraz odwiązywał sznury, które zaczepione były do śledzi wbitych w ziemię. Collins nie mogła przestać patrzeć na jego dłonie, które były tak bardzo delikatne, pomimo tego, że był chłopakiem. Palce z gracją rozplątywały węzły. Każdy ruch wyglądał tak, jakby był starannie zaplanowany, nic przypadkowego nie miało mieć miejsca.
   Ivy zarumieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, co właśnie robiła. Dokładnie śledziła każdą czynność, którą wykonywał i … podobało jej się to. Tak, musiała to przyznać. Z resztą podobała jej się każda rzecz, którą on robił. Miał w sobie coś, co ją przyciągało.
 Dziewczyna nawet się nie zorientowała, kiedy Harry wstał.
  -To co? W drogę? – zapytał Styles, a jego oczy błyszczały.
Szatynka kiwnęła głową i z pomocą chłopaka weszła do środka. Kilka sekund później i on znalazł się wewnątrz. Balon pomału ruszał do góry.
  -Mam nadzieję, że umiem tym kierować. – mruknął cicho i podrapał się po głowie.
 Ivy zamroziło.
  -Nie umiesz tym kierować?! – krzyknęła tak głośno, że Harry podskoczył. Już teraz zrozumiał, że dzielenie się tą informacją nie było dobrym pomysłem.
  -Tego nie powiedziałem. – uśmiechnął się. – Ale najważniejsze jest jedno…
  -Co? – zapytała dziewczyna.
  -Że mi ufasz. Bo… ufasz?
Przez chwilę przypatrywała się Stylesowi, myśląc o tym, co powiedział. Jednak wiedziała, że odpowiedź jest prosta, nie musiała się nad nią zbyt długo zastanawiać.
  -Ufam.
  -Tak więc nic nam się nie stanie.
*

Lot trwał już jakieś pół godziny. Collins nie mogła tego dokładnie określić, bo nie sprawdzała zegarka już od dawna. Jednak to nie miało znaczenia. Była zbyt pochłonięta tym, co widziała, by przejmować się czasem. Z góry wszystko wyglądało tak pięknie! Szatynka nie mogła przestać się uśmiechać. Nie, gdy właśnie spełniało się jedno z jej marzeń! Po prostu… była szczęśliwa i nikt nie mógł tego zepsuć. W jednym momencie miała ochotę płakać, skakać i się uśmiechać. I to wszystko za jego sprawą.
  -Co sądzisz? - zapytał Harry, który również z zapartym tchem podziwiał wszystkie te widoki.
  -Jest... jest po prostu nieziemsko! Serio! Bardzo, bardzo mi się podoba. Dziękuję. - uśmiechnęła się szczerze.
  -Nie ma za co. To za to wszystko, co musiałaś ze mną przechodzić. - odparł cicho, jakby wstydził się przeszłości.
  -Nie... nie było nawet tak źle. - odparła, jednak nawet ktoś, kto nie znał Ivy mógł wyczuć w tym zdaniu kłamstwo. W ogóle nie brzmiała przekonująco. Głos jej zadrżał i to ją wydało.
  -Jak chcesz. – mruknął Harry. Wiedział, że przeszłości nie dało się zamazać, ale cieszył się, że Collins właśnie tak chciała przedstawić sytuację. Był jej wdzięczny za to, że nie wypominała mu tego.
  -No właśnie. – dziewczyna uśmiechnęła się i z powrotem zaczęła przyglądać się widokom z balonu.
Była taka piękna, kiedy wiatr rozrzucał jej włosy. Widać było, że jest teraz szczęśliwa, co sprawiało, że i Harry’emu robiło się cieplej na sercu. Bo to on ją uszczęśliwiał. Pomimo tej przykrej przeszłości, teraz mogła się cieszyć. Zapominając na chwilę.
 Chciał spełnić to, co zobaczył na cmentarzu. Postanowił, że nie będzie czekał i gdy tylko skończyli lot balonem (dzięki Bogu wylądowali w tym samym miejscu, z którego startowali), Styles zaprowadził ją na polanę, na której leżał już koszyk, ustawiony specjalnie na jego prośbę przez Marka. Szatyn stwierdził, że wisi mu niezłą przysługę za zorganizowanie tego wszystkiego. Chłopak spisał się na medal, nie mogło być lepiej.
 Harry zaczął wszystko wyciągać z wnętrza wiklinowego kosza. Pierwszy był koc, który Styles rozłożył tuż obok, a następnie gdy usiedli, zaczął wyjmować jedzenie.
  -Czy to piknik? – zapytała brązowowłosa unosząc jedną brew.
  -Yup. – odparł z powagą chłopak. – Podoba ci się?
  -Tak! Uwielbiam pikniki! – wypaliła a na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.
Harry zaśmiał się cichutko. Bingo!
  -To dobrze wiedzieć. Wiesz, tak na przyszłość.
Ivy spojrzała na niego ze zdezorientowaniem.
  -Sugerujesz coś?
  -Absolutnie nie! – zaprzeczył, jednak z uśmiechem.
Zaczęli jeść.
Jeżeli już wcześniej uznawali, że świetnie się dogadują, dzisiaj przeszli samych siebie. Tematów w ogóle im nie brakowało, były one różne. Od zwykłych błahostek do poważniejszych tematów takich jak przyszłość. O każdej rzeczy rozmawiało im się tak samo przyjemnie i bez skrępowania. Ivy miała wrażenie, że te rozmowy z Harrym są lepsze od tych z koleżankami z jej szkoły. Dziewczyny jak to dziewczyny, lubiły sobie poplotkować, co bardzo denerwowało Collins, bo miała wrażenie, że o niej też tak rozmawiają. Dlatego w ostatnich miesiącach się od nich odsunęła. I może dobrze. Przynajmniej nie miała za kim tęsknić gdy tu wyjeżdżała. No może z wyjątkiem mamy…
Nawet nie zorientowali się, kiedy jedzenie się skończyło. Postanowili położyć się na kocu i popatrzeć w niebo, które za niecałą godzinę pokryje zachodzące słońce.
  -A co ze studiami? To już tak niedługo, tak więc… zdecydowałaś się już gdzie idziesz? – zapytał Styles.
Brunetka zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. Oficjalnie nigdzie się nie wybierała. Tylko nie wiedziała, jak o tym powiedzieć chłopakowi. Po kilku sekundach jednak stwierdziła, że nie będzie owijać w bawełnę i powie prosto z mostu.
  -Nie idę na studia. – odparła cicho.
Harry podparł głowę ręką tak, aby ją lepiej widzieć. Czując na sobie jego wzrok, Ivy uśmiechnęła się wewnątrz.
  -Dlaczego? Oszalałaś?
  -Nie. Bo przecież… studia nie są człowiekowi aż tak potrzebne… można przecież znaleźć pracę bez nich. – mruknęła z przekonaniem.
  -Jesteś nierozsądna. – stwierdził Loczek. Teraz to Ivy podparła się dłonią.
  -A czy ja zawszę muszę być rozsądna? Nie mogę popełnić jakiegoś głupstwa? Chociaż raz? – zapytała retorycznie, bo tak naprawdę nie oczekiwała żadnej odpowiedzi.
  -To twoje życie. – westchnął. Wiedział, że nic nie może zrobić. On sam nie chciał, by ktoś mu narzucał swoje zdanie.
  -No właśnie. – powiedziała już spokojniej Collins. – A co z zespołem? Po wakacjach dołączasz?
Szatyn przez chwilę nie odpowiadał. Dlaczego? Bo odpowiedź nie była taka prosta, na jaką wyglądała. Jeżeli zapytałaby go jeszcze miesiąc temu, z prędkością światła by potwierdził. A teraz? Teraz sam do końca nie wiedział. Bo czy chciał?
Ivy najwyraźniej zauważyła, że dłużej zastanawia się nad odpowiedzią.
  -Nie chcesz wrócić?
  -Może nie, że nie chcę… ale… - wyjąkał Harry.
  -Ale?
  -Ale mam wrażenie, że to nie tam jest moje miejsce, wiesz? – mruknął. – jasne, kocham śpiewać, występować przed tymi cudownymi ludźmi, jednak nie raz stwierdzam, że to nie jest w życiu to, co chcę robić.
  -To co chcesz robić? – zapytała dziewczyna.
  -Sam nie wiem. Nie było takiej rzeczy przy robieniu której naprawdę czułbym, że robię to, co kocham. Dlatego One Direction to taka jakby… zaczepka? Tak, to idealne określenie. Zaczepka, dopóki nie znajdę czegoś, co chcę robić dalej w życiu. Albo kogoś z kim chciałbym je spełnić. – odparł a w jego oczach pojawił się błysk.
Ostatnie zdanie sprawiło, że w brzuchu Ivy pojawiło się stado motyli. Wiedziała, że nie miała u niego żadnych szans, jednak co szkodziło pomarzyć?
  -Wtedy rzucisz One Direction?
Uśmiechnął się delikatnie.
  -Nie wiem. Może? Najpierw muszę wiedzieć, że jest to ktoś wyjątkowy. – odparł i w tym samym czasie wyciągnął rękę, żeby włożyć za ucho kosmyk włosów Ivy, który wił jej się wokół twarzy.
Na policzkach dziewczyny pojawiły się delikatne rumieńce, a brzuchu motyle zaczęły wirować w kółko i w kółko.
Była szczęśliwa.

                                                                      ~~***~~

Cześć Wam! <3 Jak Wam minęły święta? I dzisiejszy dyngus?? :D
Jest rozdział 19, który mam nadzieję się Wam podobał ;)
To chyba na tyle, nie chcę się rozpisywać, bo wiem, że przynudzam xD Tak więc do następnego rozdziału (data pojawi się w ramce po prawej).
Tak więc do napisania, trzymajcie się <33 xx

niedziela, 13 stycznia 2013

.

Cóż... chyba kolejny raz Was rozczaruję.
Dlaczego?
Zawieszam tego bloga.
Powód?
Nie będę tu cisnąć bajeczek, że brak czasu czy coś w tym stylu, bo powód jest zupełnie inny, a zrozumiałam go kilka dni temu. Otóż kiedy leżałam chora i nic, kompletnie nic nie miałam do roboty, zaczęłam czytać sobie tego bloga od początku. I wiecie, co zauważyłam? Tamte rozdziały były jakieś... lepsze? Tak, chyba tak. To dobre określenie. Więc zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak jest. Z jakiej racji nie mogę teraz usiąść przy komputerze i napisać rozdziału, który byłby w miarę dobry? I wtedy zrozumiałam jaka jest odpowiedź. Gdy pisałam tamte rozdziały, wkładałam w to wszystko serce, nie mogłam się doczekać kiedy to przyjdę do domu i będę mogła zacząć pisać. Pochłaniało mnie to. A teraz? Siadam do napisania rozdziału, gdy przypomnę sobie "Muszę napisać nową notkę,  bo dawno nie dodawałam." No i piszę. Ale nie wychodzi to tak, jakbym chciała. Wszystko pozbawione jest emocji. A nie chcę pisać, jeżeli nie wkładam w to 100% siebie, bo uważam, że jest to bezsensu. 
Być może jedną z przyczyn, przez którą nie wkładam w forget serca jest to, że zaczęłam pisać teraz bromance, które będę publikowała na moim tumblrze (jeden już jest - zapraszam :) <klik>). Nie wiem dlaczego, ale ciężej jest mi teraz pisać coś hetero. Tak więc kolejny kamień pod nogi. Bo widzicie, bromance dają mi tak jakoś... więcej satysfakcji? 
Na jak długo?
Sama nie wiem. Ale śledźcie ramkę z rozdziałem dziewiętnastym po prawej :) Gdy już się zdecyduję, to tam podam datę :)

Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli i mi wybaczycie. Pewnego dnia wrócę tu z nowym zapałem, obiecuję! Kocham Was! <3 xx