niedziela, 22 lipca 2012

Rozdział 7


John siedział w swoim ulubionym fotelu, czekając na Ivy. Wiedział, że nie należy się jej spodziewać zbyt szybko, bo z tego co mu powiedziała, wraz z Amy miały zamiar odwiedzić drugi koniec Londynu. Był wdzięczny swojej młodszej sąsiadce, że wyciągnęła szatynkę na dwór. Sądził, że gdyby nie ona, dziewczyna przesiedziałaby cały dzień czytając książki, które ze sobą przywiozła. A tak przynajmniej miło upłynie jej sobota.
 Znudzony oczekiwaniem na Ivy, poszedł po laptopa i rozsiadł się wygodnie na fotelu. Włączył urządzenie. Z racji tego, że był to już stary komputer, dość długo się uruchamiał. John nie chcąc marnować czasu, ruszył do lodówki i wyciągnął z niej sok pomarańczowy. Nalał go do szklanki, wrzucił dwie kostki lodu, a następnie schował napój tam, gdzie było jego miejsce.
Chwycił naczynie i ruszył do salonu. Usiadł na fotelu, położył sobie laptopa na kolanach, wziął dużego łyka soku a następnie odłożył szklankę na mały stolik obok.
Nie widząc innej opcji, włączył przeglądarkę internetową z zamiarem wejścia na pocztę. Jednak komputer chyba nie chciał ułatwić mu tego zadania, bo dziś jak na złość nie było Internetu. Ostatnio ciągle się to zdarzało. Już chciał chwycić telefon, ale zorientował się, że jest weekend. Wszystko bez wyjątku było otwarte do trzynastej, a była już osiemnasta. No trudno. – pomyślał. Postanowił, że w poniedziałek z samego rana zadzwoni do firmy, która za to odpowiada i poważnie sobie pogada z jej przedstawicielem.
 Skoro nie było Internetu, John musiał zająć się czymś innym. Kliknął na ikonkę ze swoim imieniem i zaczął przeglądać jej zawartość. Zawsze zapisywał tam najróżniejsze rzeczy, które potem przeglądał w sytuacji takich jak ta. W folderze znajdowała się cała masa dokumentów z pracy oraz kolejna ikonka z napisem zdjęcia. Kliknął i już sekundę później jego oczom ukazało się mnóstwo fotografii. Uporządkowane były chronologicznie, więc pierwsze z nich były z czasów, gdy jeszcze studiował. Niestety jakość zdjęć była straszna, ponieważ większa część z nich była przeskanowana. Bał się, że oryginały mogłyby się szybko zniszczyć, a wtedy nie mógł by przeglądać ich i wracać wspomnieniami do tamtych szalonych czasów.
 Po przejrzeniu wszystkich fotografii, już miał zamknął folder, kiedy nagle zobaczył kolejną ikonkę na samym dole. Jej tytuł czyli My zachęcił go do sprawdzenia, co tam się znajduje.
 Zobaczył pięć fotografii. Kliknął na jedną z nich, aby przyjrzeć się im dokładniej. Już sekundę później jego oczom ukazało się zdjęcie. Znajdująca się na nim para czule się obejmowała. Już na pierwszy rzut oka było widać, że się kochają. To było tak dawno – pomyślał i z uśmiechem dalej przypatrywał się dziewczynie, w której zakochał się po uszy. Była jego pierwszą prawdziwą miłością, więc znaczyła dla niego bardzo wiele, nawet teraz, po upływie czasu. Czasami zastanawiał się, czy ona myśli o nim tak samo. Czy nieraz przeglądając zdjęcia z czasów, kiedy byli razem, z uśmiechem przypatruje się tak dobrze dobranej parze, którą tworzyli. Chodź miał taką nadzieję, pragnął najbardziej, żeby ułożyła sobie życie od nowa. Tak, jakby się nigdy nie spotkali. Obawiał się tylko, że i z jej i z jego strony, było to chyba niemożliwe.

Gdy tylko promienie słońca obudziły Ivy, wiedziała już, że ten dzień będzie udany. Pomimo, że był poniedziałek, że miała spotkać się z Harrym, że wstając walnęła głową o biurko, nastawiała się pozytywnie. Wiedziała, że wydarzy się coś, co sprawi, że zrobi krok do przodu. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że miała rację. I to w stu procentach.
 Po odbyciu porannej toaletki, zeszła na dół, żeby zjeść śniadanie. Z uśmiechem na ustach wparowała do kuchni.
  -Cześć wujku! – powiedziała pełnym entuzjazmu głosem.
Taka Ivy chyba zaskoczyła John, bo zmarszczył czoło.
  -Coś ty taka wesoła?
  -Dziś jest taki piękny dzień! Jak można nie być wesołym?
  -Chyba nie można. – odparł z uśmiechem.
  -No właśnie.
Uszykowała sobie szybkie śniadanie. Postawiła na płatki z mlekiem, które szybko zjadła.
  -To co, podwieźć cię? – zapytał.
Dziewczyna przez chwilę milczała, rozważając tą propozycję.
  -Pomimo, że dziś jest taki piękny dzień, byłam wdzięczna. Nie chcę dostać odwodnienia po pięciu minutach na tym skwarze. – westchnęła. – Ale.. Chelsea ma klimatyzacje? – dopytywała błagalnie.
  -Jasne. – odparł z uśmiechem mężczyzna.
 
Jakieś pół godziny później byli już na miejscu. John podjechał pod sam dom Anne, a następnie szybko odjechał, bo za jakąś godzinę zaczynał pracę i musiał się trochę przygotować.
 Dziewczyna dzielnie podeszła do drzwi rezydencji i nadusiła przycisk z dzwonkiem. Tak naprawdę nie chciała tu być, wołałaby spędzić kolejny dzień z Amy. Pewnie chłopak też nie był jakoś szczególnie szczęśliwy jej wizytą. Jednak nie mieli innego wyboru. On nie pojechałby w trasę, a ona została o to poproszona przez Johna.
 Zauważyła, że w sumie to nie przeszkadza jej ta wizyta w domu szatyna. Odbębni te kilka godzin i będzie miała resztę dnia dla siebie. Pewnie spędzi go na dworze ze swoją nową przyjaciółką.
 Z rozmyślań wyrwał ją głos Harrego.
  -Wchodzisz, czy zamierzasz tu tak stać? – warknął.
Przestąpiła przez próg mieszkania.
Zdała sobie sprawę, że nawet nie zauważyła, kiedy się pojawił.
Szatyn odruchowo odwrócił się napięcie i ruszył do salonu.
  -Nie idziemy do twojego pokoju? – zapytała zdezorientowana brązowowłosa. Przyzwyczaiła się, z to właśnie tam spędzali te jakże ciekawe popołudnia, kiedy to nie odzywali się do siebie ani słowem przez kilka godzin.
  -Nie. Mojej matki nie ma, więc możemy siedzieć tu. Mam już szczerze dość mojego pokoju. – mruknął i usiadł na sofie.
Ivy odliczyła w myślach do dziesięciu i usiadła naprzeciwko niego.
  -Jak tam weekend? – zapytała z uśmiechem.
  -Naprawdę cię to obchodzi? – przewrócił teatralnie oczami, na co ona lekko kiwnęła głową. – Jeżeli już tak bardzo chcesz wiedzieć, to siedziałem i… siedziałem… i siedziałem. Bardzo kreatywne, no nie?
Uśmiechnęła się delikatnie.
 Była… w szoku? Tak, to idealne określenie. Po raz pierwszy od ich spotkania chłopak normalnie jej odpowiedział. Żadnego chamskiego tonu, nic z tych rzeczy. Miała wrażenie, że robi wielki krok w przód, bo pewnie poniekąd tak było.
 Przez kolejne pięć minut w ogóle się do siebie nie odzywali. Ivy nie wiedziała, o co jeszcze mogła by zapytać (wszystkie pomysły wytraciła na ich poprzednie spotkania), a Harremu jakoś też się nie paliło, żeby zacząć rozmowę.
 Ciszę panującą wokół rozdarł dźwięk dzwonka. Szatyn wstał powoli, ruszył do drzwi i otworzył je. Już po chwili do mieszkania weszła Anne. W rękach trzymała wielką siatkę. Widocznie musiała wracać z Tesco, bo właśnie nazwa tego sklepu widniała na reklamówce.
  -Cześć Ivy. – powiedziała pogodnie, gdy tylko zobaczyła dziewczynę.
  -Dzień dobry. – uśmiechnęła się brązowowłosa.
Anne spojrzała na Harrego.
  -Zrobiłeś pranie, tak jak cię prosiłam?
Chłopak uniósł jedną brew, jakby nie mogąc sobie przypomnieć, że w ogóle padła taka prośba. Ivy jednak była przekonana, że tylko udawał.
  -Nie. – mruknął tylko i ruszył w kierunku schodów. Będąc w połowie drogi, spojrzał na dziewczynę, na co ta wstała i poszła za Stylesem.
Gdy znaleźli się w jego pokoju, Harry zamknął za sobą drzwi, a następnie obaj usiedli w swoich stałych miejscach.
  -Dlaczego musisz być dla niej taki niemiły? – zapytała cicho.
  -Już uważaj, bo ci powiem. – mruknął i wbił wzrok w przestrzeń.
Oho, czyli cały czar prysł. Wrócił ten sam chłopak, którego poznała po pierwszym tygodniu swojego pobytu w Londynie. Ten, którego tak bardzo chciała zwalczyć jego matka.
  -Dlaczego? – nie dawała za wygraną
  -Daj sobie spokój. – wyartykułował każde wypowiedziane przez siebie słowo. Jednak w tym tonie brązowowłosa wyczuła coś, co sprawiło, że miała ochotę ciągnąć ten temat dłużej. Miała wrażenie, że jeżeli tak zrobi, uda jej się wydobyć z chłopaka informacje, które mogą być bardzo pomocne.
  -Nie, nie dam, dopóki nie powiesz mi dlaczego się tak w stosunku do niej zachowujesz. – powiedziała spokojnie.
Zanim zdążyła mrugnąć, szatyn zerwał się z fotela i pełen złości spojrzał na nią z góry.
  -Tak bardzo chcesz wiedzieć?! Co?! – krzyczał. – Bo widzisz zanim jeszcze stałem się sławny, miała mnie głęboko w dupie! Prawie co wieczór wychodziła gdzieś na miasto ze swoimi koleżankami, zostawiając mnie z nianią. W ogóle nie przejmowała się tym, że może jej trzynastoletni syn tęskni za nią i jej potrzebuje! Zero zainteresowania! Jej tamtejszym zmartwieniem było tylko to, jakie buty wybrać do jakiej sukienki. Pewnego dnia, podszedłem do niej i powiedziałem jej to wszystko, co teraz mówię tobie. I jak sądzisz, jak zareagowała? – zapytał, chodź nie pozwolił jej odpowiedzieć – Zaśmiała mi się prosto w twarz twierdząc, że jestem już na tyle dorosły, że już jej tak bardzo nie potrzebuję! I jak myślisz co takie trzynastoletnie dziecko mogło zrobić, żeby zatrzymać matkę przed kolejnymi wypadami?! Nic! Kompletnie nic! I to właśnie dlatego jestem taki w stosunku do niej! Jeżeli miała mnie w gdzieś, kiedy miałem trzynaście lat, to niech teraz nie stara się być wzorem matki, która tak bardzo troszczy się o swojego syna, bo pewnie gdyby nie to, że udało się nam z One Direction, nadal byłbym dla niej tylko nic nie znaczącym dzieciakiem! – wykrzyczał to wszystko, a następnie opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach.
 Ivy nie wiedziała jak zareagować.
Po tym monologu Loczka, tak bardzo było jej szkoda małego Harrego. Bezradne dziecko, które musiało sobie radzić bez matki. Ona sama wiedziała, jak to jest kiedy rodzicielka nie uczestniczy w życiu swoich pociech. Jednak w jej przypadku było trochę inaczej, bo matka po prostu robiła to dla niej. Pracowała wszędzie, gdzie się tylko dało, żeby Ivy miała co jeść i w co się ubrać, a zaraz po pracy tuliła dziewczynkę i spędzała z nią możliwie jak najwięcej czasu.
 Czyli… na to wychodzi, że to wszystko było winą Anne? Szatynka nigdy w życiu nie posądziła by jej o to. Ale przecież cicha woda brzegi rwie. Więc?
 Sama nie wiedziała, co ma o ty wszystkim myśleć. No bo na to, że Harry jest „niewinny” miała tylko jego słowo. I to na tyle. A więc komu miała wierzyć? Anne i Johnowi czy szatynowi?

                                                              ~~***~~
Jest 7 :D Mam nadzieję, że się Wam podobał, bo według mnie nie jest chyba najgorszy, co nie? :D
Dobra, nie będę smęcić, tylko od razu przejdę do spraw organizacyjnych ;D
1) Co sądzicie o tej ramce po boku? Będę tam pisała kiedy mniej więcej pojawi się nowa notka i jakiś mały urywek z niej :D
2) Nowa notka (pod warunkiem, że będzie 20 komentarzy (tak stawiam warunki xD hahah)) pojawi się dopiero 30 lipca, bo wyjeżdżam nad morze ;D

Dobra, to na tyle ;D Widzimy się pod następną notką ;D Paa <333

środa, 18 lipca 2012

Rozdział 6


Kolejny dzień nie miał być jednym z tych lepszych. Ivy wiedziała już o tym, gdy tylko wstała. Najchętniej położyłaby się na środku pokoju i ze słuchawkami w uszach, spędziłaby tak cały ranek, a może nawet i popołudnie. Jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Miała przed sobą zadanie do wykonania. Zadanie, które miało się ciągnąć do końca lata i pewnie i tak niewiele by dało. A bynajmniej tak była przekonana
 Szatynka szybko odbyła poranną toaletę, a następnie skierowała się do szafy. Bez drgnienia wpatrywała się w jej zawartość. Wiedziała, że nic jej to nie pomoże, jednak nie była do końca pewna na co się zdecydować. Na dworze było dość ciepło, zauważyła to gdy tylko spojrzała na termometr, który wskazywał ponad dwadzieścia stopni w cieniu.
 Po odstaniu swojego przed szafą, postanowiła ubrać się w jeansowe spodenki, bokserkę, a na to szerszy T-shirt z odkrytym ramieniem. Na stopy włożyła czarne trampki i zeszła na dół.
 John siedział przy stole w kuchni i zajadał się kanapkami. Gdy tylko zobaczył dziewczynę, wskazał jej, aby usiadła, a następnie podał śniadanie.
  -To co, podwieźć cię do Harrego? Dziś mam popołudniową zmianę, więc przynajmniej nie będziesz musiała przeprawiać się przez Londyn. – powiedział mężczyzna, odkładając talerz do zlewu.
 Ivy zastanowiła się przez chwilkę.
Perspektywa jechania autem była kusząca, bo na pewno zajęłaby dwa razy mniej czasu niż spacer, jednak znając to miasto i wiedząc, ze właśnie teraz zaczynają się godziny szczytu, była pewna, że piechotą dojdzie równie szybko, a może nawet szybciej.
  -Nie, dzięki. – uśmiechnęła. – przejdę się.
John przyjrzał się brązowowłosej.
  -Jesteś pewna?
  -Jasne. – zapewniła. – To wiesz… ja już pójdę. Mam być tam za czterdzieści minut, więc idąc spacerkiem, będę na miejscu o wyznaczonej porze.
Ivy szybko udała się z powrotem do swojego pokoju, skąd wzięła telefon, a następnie pobiegła do drzwi wyjściowych, za którymi już po chwili zniknęła.
 Słońce i dziś sobie nie odpuszczało. Grzało ze zdwojoną siłą, co sprawiało, że po kilkunastu minutach marszu, szatynka była tak zmęczona, że najchętniej wypiłaby litr wody na raz.
Gdy była taka piękna pogoda żałowała, że nie może położyć się na leżaku i właśnie tak spędzić całego dnia.
 Po jakiś dwudziestu minutach była już na miejscu. Weszła na ogromną posiadłość, a następnie udała się do drzwi. Następnie zadzwoniła dzwonkiem, a po mieszkaniu rozległ się charakterystyczny dźwięk. Już po chwili w progu stanęła Anne, która zaprosiła ją do środka. Szatynka pospiesznie wykonała polecenie, momentalnie znajdując się w tym pięknym domu rodziny Styles.
  -Chcesz się czegoś napić? – zapytała kobieta. – Na dworze jest strasznie ciepło. Byłam tam przez chwilę i już po chwili miałam dość.
  -O, tak. Jakby pani mogła. – powiedziała uprzejmie Ivy, a Anne zabrała się za nalewanie mrożonej herbaty do szklanki. Gdy skończyła, podała dziewczynie naczynie z napojem.
Brązowowłosa wzięła potężnego łyka i już po chwili poczuła ulgę.
  -Jak tam John i ten jego awans? – zaczęła matka Harrego.
Ivy wypiła jeszcze trochę, zanim odpowiedziała.
  -Niestety, nic z tego. Nie udało się.
Anne zrobiła zmartwioną minę.
  -Szkoda.
  -Czy ja wiem? Sam twierdzi, że może to nawet lepiej, ponieważ będzie mógł sobie dłużej pospać. Tak nie miałby takiej możliwości, bo pracowałby na takie jakby dwa etaty.
Kobieta zachichotała.
  -No tak, cały John. Czego ja się spodziewałam? Dla niego spanie jest bardzo, ale to bardzo ważne. – zapewniła z powagą, jednak już po chwili znów się uśmiechnęła.
Ivy nawet się nie zorientowała, że w pewnym momencie dołączył do nich Harry. Ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, opierał się o balustradę schodów i przyglądał się im ze znudzeniem.
  -O, jesteś. Ivy właśnie przyszła. – powiedziała z uśmiechem.
Szatyn nic nie powiedział. Cały czas mierzył ją wzrokiem. Brązowowłosa była pewna, że jeżeli spojrzenie mogłoby zabić, już dawno byłaby martwa. Jednak starała się nie okazywać po sobie tego, że czuje się bardzo niezręcznie. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli by się z tym ujawniła, dałoby mu to przewagę, którą bardzo trudno było by mu odebrać.
 Widząc, że Ivy wytrzymała jego spojrzenie, odpuścił.
  -Miejmy to już z głowy. – westchnął i ruszył schodami, dając dziewczynie do zrozumienia, by poszła za nim. Odczekała chwilę i również wspięła się na schody. Już pół minuty później siedziała na małej kanapie w pokoju szatyna.
Zanim się odezwała, odliczyła w myślach do dziesięciu.
  -Wszyscy się o ciebie martwią. Myślą, że jesteś chory.
  -A co mnie to obchodzi? – warknął.
  -Powinno. To Wasi fani. – powiedziała dobitnie brązowowłosa. Jednak chłopak nic sobie z tego nie zrobił.
Miała już szczerze dość tych jego zgryźliwych wypowiedzi i tego, że traktuje ją jak kogoś gorszego! I to tylko dlatego, że to właśnie jemu się poszczęściło i wraz z pozostałymi członkami One Direction stał się sławny. Ivy miała tylko jedno określenie na to wszystko. Sodówka uderzyła mu do głowy. Proste.
  -Nie możesz już sobie iść? – zapytał błagalnie patrząc jej w oczy. – Nie powiem tego nikomu. A i ty i ja będziemy mieli wolne!
  -Ja…
  -Co ty? Wiesz, ja wcale nie chcę, żebyś tu była! Naprawdę! Nic nie zdziałasz, więc oszczędź i mój i twój czas i daruj sobie już teraz!
Szatynka spuściła wzrok na swoje stopy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W głowie miała kompletną pustkę. Dzięki Bogu nie musiała zareagować, bo już po chwili po pokoju rozległ się głos dzwonka telefonu Ivy.
 Pospiesznie wyjęła aparat z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. John. Nadusiła zieloną słuchawkę i przyłożyła komórkę do ucha.
  -Halo?
  -Cześć Ivy. Mam dla ciebie pewną niespodziankę. Właśnie wjeżdżam na posiadłość Anne. – powiedział szybko. Zanim szatynka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mężczyzna rozłączył się.
Oddaliła telefon od ucha i spojrzała zdezorientowana na wyświetlacz. Co za niespodziankę miał dla niej John? Co było na tyle ważne, by miała odstąpić od „zmieniania” Harrego? Przecież jeszcze niedawno mu na tym zależało, a już po pierwszym dniu chciał ją zwolnić z tego przyrzeczenia po pół godziny.
Nagle po domu rozległ się głos Anne.
  -Ivy! John już jest!
Szatynka nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na szatyna, wstała i wyszła z jego pokoju, kierując się schodami w dół. Jak się okazało stryjek już stał w kuchni.
  -Chodź, chodź. Nie mamy zbyt wiele czasu. – ponaglał ją mężczyzna.
Collins przyjrzała mu się uważnie. Tak bardzo chciała go rozgryźć, jednak nic z tego. Nic, kompletnie nic w jego wyrazie twarzy nie mówiło jej, co może się stać.
 Pospiesznym krokiem wyszli z willi Anne i udali się do samochodu.
  -Powiesz mi, o co chodzi? – zapytała.
  -Hmmm… niech się zastanowię… nie! – wyszczerzył się, a Ivy przewróciła teatralnie oczami. – No nie denerwuj się, nie denerwuj. Dowiesz się we właściwym czasie. – puścił jej oczko, na co jeszcze bardziej się zirytowała. Nie lubiła, gdy inni tak mówili.
 John pospiesznie włożył kluczyki do stacyjki i już po chwili jechali jedną z ulic zatłoczonego Londynu.
Jak się później okazało, ową niespodzianką było wybranie koloru nowego futerału na kierownicę dla Chelsea. John twierdził, że był to dla Ivy zaszczyt, bo przecież takie okazje zdarzają się bardzo rzadko. Chociaż dobieranie pokrowców do auta stryjka nie robiło na niej jakiegoś większego wrażenia, poniekąd była mu za to wdzięczna. Wystarczyło, że poudawała zachwyt i zainteresowanie, a przynajmniej nie musiała siedzieć ze Stylesem, co bardzo jej odpowiadało.
*
W końcu nadeszła tak wyczekiwana przez Ivy sobota. To właśnie dziś miała jechać wraz z Amy zrobić zdjęcie, które uległo nie wyszło dokładnie takie, jakie miało. Postarają się, żeby tym razem tak nie było. Pewnie przy okazji, w drodze powrotnej wpadną jeszcze do Milkshake City, które Ivy wprost kochała.
 Gdy w końcu nadeszła godzina, na którą się umówiły, zeszły się przed swoimi domami, a następnie skierowały się do najbliższego przystanku. Jak tylko autobus podjechał, wsiadły do niego i popędziły na samą górę, żeby mieć dobry punkt obserwacyjny, ale może i porobić kilka zdjęć przypadkowym rzeczom.
  -Jak tam wizyta u cioci? – zapytała sąsiadka, rozglądając się za jakimś przedmiotem do sfotografowania.
Ivy zmarszczyła brwi.
  -U jakiej ciotki?
Zdezorientowana Amy spojrzała na nią.
  -Wczoraj. – odparła. – na spacerze mi mówiłaś, że nie możesz ze mną jechać w piątek, bo John zabiera cię do ciotki. – dodała, widząc że brązowowłosa nic nie zrozumiała.
  -Aaa.. tej ciotki. Nie najgorzej– uśmiechnęła się sztucznie. Miała straszne wyrzuty sumienia, że okłamuje dziewczynę. Tak bardzo chciała jej powiedzieć prawdę, ale skoro John zataił przed nią ten istotny szczegół, musiał mieć do tego powody. Obiecała sobie, że zapyta wujka, czy nie może podzielić się tą sprawą z blondynką.
Po jakiś dwóch godzinach drogi, były na miejscu. Jeżeli Ivy myślała, że zajmie im to dość dużo czasu, to przeliczyła się. Amy podeszła tylko do obiektu swojej fotograficznej twórczości, zrobiła zdjęcie, potem kolejne, sprawdziła je na wyświetlaczu i oznajmiła, że mogą wracać.
 Droga powrotna minęła im na ciągłych wygłupach i robieniu sobie różnych dziwnych zdjęć. Kilka fotografii jednak było dość normalnych. O ile normalnością można określić dwójkę dziewczyn robiących głupie miny. Jeżeli tak, to wszystko było całkowitym w porządku.

                                                             ~~***~~
No i jest kolejny ;D Bardzo, ale to bardzo Was przepraszam za to, że dopiero teraz go dodaję...
 Tak szczerze? Nie wiem, co mam napisać xD
Tak więc... do następnego! Kocham Was <3

środa, 11 lipca 2012

Rozdział 5


W domu Johna panowała wszechobecna cisza. On sam czytał kupioną dzisiaj rano gazetę, a Ivy siedziała na górze od momentu powrotu ze spotkania z Harrym.
Mężczyzna nie mógł znieść tego, że tak naprawdę nie wie, co się wydarzyło. Myślał, że jak tylko szatynka pojawi się w drzwiach, zacznie mu wszystko opowiadać, jednak mylił się. Od razu pobiegła na górę i pomimo tego, że powiedział jej, że obiad będzie za dziesięć minut, nie zjawiła się. Zastanawiał się, czy nie zanieść jej posiłku na górę a przy tym nie zaczepić tematu Harrego, jednak odrzucił ten pomysł. Nastolatki nie lubią jak się na nie naciska. Jak będzie chciała to powie, a John był pewny, że nastąpi to dość szybko, bo Ivy była dość wylewną osobą. Gdy tylko ją coś droczyło, prosiła o to, żeby jej doradzić.
Grobową ciszę przerwał dźwięk dzwonka telefonu dochodzącego z  jego kieszeni. Pospiesznie wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Jamie. Nadusił zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha.
 Ivy nie mogła uwierzyć, że ponownie zgodziła się na coś, czego nie chciała. Ale właśnie taka była. Miała zero asertywności, co uważała za swoją największą wadę. No, ale co zrobić. Klamka zapadła. Jeszcze rano mogła się wycofać, ale nie teraz. John na nią liczył…
 No właśnie John. Przecież miał mieć dzisiaj to spotkanie z klientem, od którego zależał jego awans! A ona nie zapytała nawet o to, jak poszło! No jasne, bo jak zwykle zamartwiała się tylko o siebie i swoje problemy.
 Wstała i szybkim krokiem ruszyła do schodów. Schodząc po nich usłyszała, jak jej wujek rozmawia z kimś przez telefon. Postanowiła iść ciszej. Zanim jeszcze pojawiła się na polu widzenia mężczyzny, chcąc nie chcąc usłyszała kawałek jego rozmowy.
  -Tak… Jest okey… to znaczy tak mi wydaję…A co z tobą? Czyli jeszcze nie najgorzej? – zaśmiał się.
 Ciekawość przerosła Ivy i szybkim krokiem pojawiła się w salonie.
 John widząc, że stoi tuż obok niego, zrobił zaniepokojoną minę.
  -Wiesz, ja muszę już kończyć… No okey, jeszcze kiedyś zadzwonię… Pa.
Mężczyzna schował telefon do kieszeni i spojrzał na dziewczynę.
Szatynka uniosła jedną brew. Komórka Johna była tak głośna, że głos po drugiej stronie było słychać praktycznie tak samo, jak jego. Dziewczyna skądś znała ten głos… Tylko skąd?
Zastanowiła się jeszcze przez chwilę. I nagle ją oświeciło.
  -Czy to była moja mama? – zapytała wprost.
  -Ehm… tak. – odpowiedział nie patrząc na nią.
 Coś tu kręcił, szatynka wiedziała to na sto procent. Zawsze to wyczuwała.
  -To dlaczego mi jej nie dałeś do telefonu? Skoro już dzwoniła mogłam z nią porozmawiać. – zauważyła. – I dlaczego pytałeś, co z nią?
John zmarszczył brwi. Nie wiedział, co powiedzieć. Na pewno nie prawdę, Ivy miała się jej dowiedzieć we właściwym czasie, czyli jeszcze nie teraz. Zdecydowanie nie teraz.
  -Bo była przeziębiona. – mruknął. – Ale nie martw się, już jest wszystko w porządku. – dodał.
Miał nadzieję, że brązowowłosa zadowoli się taką odpowiedzią. Jednak nie odpuściła.
  -To dlaczego, jak dzwoniłam do niej wcześniej, nie powiedziała mi tego?
John wziął głęboki oddech.
  -Nie chciała, żebyś się martwiła. – uśmiechnął się delikatnie.
Ivy ledwo zauważalnie pokiwała głową.
Tak, to mogło składać się w logiczną całość.
Postanowiła nie drążyć już tego wątku, a poruszyć ten, dla którego naprawdę tu przyszła.
  -I co z tym awansem? – zapytała.
Johnowi bardzo odpowiadała zmiana tematu. Od razu się rozluźnił.
  -No cóż… nie udało się… - wymamrotał.
  -Przykro mi.
Mężczyzna posłał jej ciepły uśmiech.
  -A mi nie.
Ivy uniosła jedną brew. Zwykle normalnie ludzie cieszą się z tego, że dostaną podwyżkę. Jednak tym razem było inaczej.
Widząc zdezorientowanie na twarzy szatynki, mężczyzna zaczął tłumaczyć.
  -Bo gdybym dostał awans, cały dzień musiałbym przesiadywać w pracy, bo wtedy do moich obowiązków należałoby nadzorowanie inny pracowników na obu zmianach. Na tej od szóstej do czternastej i od czternastej do dwudziestej drugiej. – westchnął. – Więc w sumie dobrze wyszło. Fakt miałbym wtedy dwa razy większą wypłatę, ale nie mógłbym sobie pospać, a chyba zauważyłaś jak bardzo to lubię. – wyszczerzył się.
 Przewróciła teatralne oczami, ale już po chwili również się uśmiechnęła.
Oj, zauważyła. John trzy razy w tygodniu ma popołudniową zmianę, więc właśnie wtedy śpi tak długo, na ile to możliwe.
  -Zapomniałem ci powiedzieć, jak byłaś u Harrego, Amy przyszła i pytała o ciebie. Mówiła, że jak tylko wrócisz masz do nie oddzwonić. – powiedziała John, po czym usiadł na kanapie i zaczął czytać gazetę.
 Szatynka szybkim krokiem udała się do swojego pokoju, po czym chwyciła telefon i wybrała numer koleżanki.
 Odebrała już po pierwszym sygnale.
  -Halo?
  -Cześć Amy.
  -O, Ivy! Byłam dziś u ciebie, ale twój wujek powiedział mi, że jesteś na zakupach.
  -No taaaak. – przeciągnęła. Skoro John chciał utrzymywać taką wersję, to niech mu będzie. – wyskoczyłam do Tesco, bo skończyły się nam niektóre rzeczy.
  -Coś długo byłaś w tym Tesco. – powiedziała z udawanym zarzutem. – oficjalnie się na ciebie obrażam!
  -Przepraszam, zapomniałam oddzwonić. – uśmiechnęła się delikatnie. Blondynka zawsze potrafiła poprawić jej humor.
  -Dobra, już skończyłam się obrażać! – odparła. – Tooo, co byś powiedziała na jakiś spacer? – zapytała z entuzjazmem. - Strasznie nudzi mi się w domu, a nie mam ochoty chodzić sama.
  -Jasne. – wyszczerzyła się Ivy. – Tak za pięć minut przed domem?
  -Okey. Tylko z góry mówię, że biorę Jake’a. Dawno już nie był na spacerze.
  -Nie ma sprawy. – uśmiechnęła się, pomimo tego, że Amy i tak by tego nie zauważyła. – To do zobaczenia.
Nadusiła na czerwoną słuchawkę.
 Te pięć minut przesiedziała bezczynnie, a o wyznaczonej porze wyszła z domu i stanęła koło niego. Już po chwili Amy wraz ze swoim psem, stała koło niej.
 Ivy zaczęła witać się z wielgaśnym owczarkiem. Zawsze lubiła Jake’a. Nie wiedziała tylko dlaczego musi nosić kaganiec, bo według niej zwierzak był całkowicie niegroźny. Chyba, że z radości by na nią wskoczył, a wtedy z łatwością mógłby ja przewrócić. Jednak nie obawiała się tego, bo Jake był najspokojniejszym owczarkiem jakiego znała.
  -To co, idziemy? – zapytała sąsiadka.
Szatynka pokiwała głową.
Już po chwili ruszyły ulicami Londynu.
    *
  -Tak więc nie wiem, co zrobić z tym zdjęciem. – żaliła się blondynka. – wprawdzie jest ładne, nawet śliczne, bo ujęłam akurat fajne miejsce, ale co z tego, skoro akurat światło zaświeciło tak, że nic z tego nie wyszło. A mogłam sprawdzić, zanim jeszcze odeszłam, to nie! Mam teraz nauczkę.
Ivy spojrzała na nią ze współczuciem. Dobrze wiedziała jak to jest, gdy chcesz, żeby coś wyszło idealnie, ale jak zwykle tak nie jest.
  -To może… wyrzuć to zdjęcie. – zaproponowała. – możemy kiedyś iść i zrobić dokładnie takie samo.
Dziewczyna westchnęła głośno.
  -To nie takie proste… bo widzisz to miejsce jest na drugiej stronie Londynu. Wtedy zrobiłam je tylko dlatego, że byłam tam przejazdem z rodzicami… Jednak wątpię, żebyśmy tam znów pojechali. – odparła ze smutkiem Amy.
Collins zastanowiła się przez chwilę. Przecież musi być jakieś rozwiązanie. Spacer tam odpadał, bo faktycznie jest daleko, nie zdążyłyby dojść i wrócić tego samego dnia, a nawet gdyby, to byłyby zbyt zmęczone na powrót. Była jeszcze jedna możliwość.
  -A co ty na to, żeby podjechać tam tym fajnym czerwonym autobusem? – poruszyła zachęcająco brwiami.
Na twarzy Amy od razu pojawił się wielki uśmiech. Ivy była pewna, że pewnie nie wpadło jej to do głowy. Blondynka lubiła sobie utrudniać życie.
  -Tak! To jest myśl! – krzyknęła uradowana. – Pojechałabyś ze mną?
  -Jasne.  – odparła z uśmiechem. Przecież nic by na tym nie straciła, a zyskałaby fajny dzień.
  -To jutro koło dziesiątej na skrzyżowaniu. – powiedziała szczęśliwa Amy.
  -Pew… Czekaj, nie mogę - już chciała zapewnić o swojej zgodzie, jednak coś jej się przypomniało. Harry. Przecież miała jeździć do niego codziennie. A przecież nie powie blondynce prawdy. Bynajmniej nie teraz, nie dopóki nie uzgodni tego z Johnem. Nie chciała, żeby potem było na nią. W takim razie musiała coś wymyślić. Tylko co? „Myśl, Ivy. Myśl!” – rozkazywała sobie w myślach.
  -Nie możesz? Dlaczego? – Amy zmarszczyła brwi. – Przecież są wakacje.
  -Wiem, ale… - zawahała się – John mówił, że jutro mamy jechać do jakiejś tam ciotki. – wyjaśniła. Miała nadzieję, że sąsiadka uwierzy.
  -Och, no dobrze. – zmarkotniała.
Ivy musiała coś zrobić. Nie chciała by tamta była smutna, nie przez nią i Stylesa.
  -A co powiesz na sobotę? – zapytała z uśmiechem. – wtedy cały dzień mam wolny.
Na twarzy dziewczyny ponownie pojawił się uśmiech.
  -Jak dla mnie, świetnie. – zapewniła. – o dziesiątej przed domem?
Szatynka pokiwała głową.
  -Czyli jesteśmy umówione? – zapytała Amy.
  -Zdecydowanie. – wyszczerzyła się Ivy.
Miała tylko nadzieję, że w sobotę nie będzie musiała do niego jechać. Bo wtedy by się po prostu wściekła.

                                                     ~~***~~
~Nawet nie wiecie jak się cieszę, że Was mam, kochani! Pod poprzednim rozdziałem było tyle miłych słów, które sprawiły, że na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Naprawdę bardzo, ale to bardzo Wam za to dziękuję, jesteście niesamowici <333
~ Hmm... pewien anonimek napisał, że zawsze jest cisza przed burzą, co jest jak najbardziej trafnym określeniem w tym blogu.. W rozdziale 7 pojawi się taki jakby zwrot akcji :D
~ Byłabym Wam bardzo wdzięczna za komentarze, bo chciałabym wiedzieć, co sądzicie o tym rozdziale ;p
~ No, to na tyle :D Paaa <33333


środa, 4 lipca 2012

Rozdział 4


      Kolejne godziny mijały w ciszy. Raz po raz szatynka próbowała się odezwać, zacząć jakiś nowy temat, jednak nic z tego. Chłopak w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Ivy odliczała minuty do końca ich „spotkania”.          Gdy jednak w końcu wybiła siedemnasta, po prostu wstała i wyszła z pokoju Loczka, ograniczając się tylko do zwykłego „Cześć”, na które i tak nie dostała odpowiedzi.
 Wyszła z domu. Kątem oka zauważyła, że Anne strzyże krzaczki z różami. Pożegnała się grzecznie i ruszyła do bramy wejściowej.
 Przedostanie się przez zatłoczony Londyn zajęło jej trochę czasu. Pomimo, że pewnie autobusem dotarłaby szybciej, wybrała spacer. Mijała nie tylko pełno dorosłych ludzi, spieszących się z pracy do domu, ale także grupy nastolatek, które spacerowały po stolicy Anglii. Idąc za jedną z nich, chcąc nie chcąc, usłyszała o czym rozmawiają.
  -Mam nadzieję, że nic się im nie stało! – powiedziała z przejęciem jedna z nich.
  -No coś ty! Na pewno wszystko jest w porządku. Wiesz jak to gazety plotkarskie. Robią dużo hałasu o nic. Pewnie Paul zapłacił im, żeby nie robili zdjęć, a potem ci zmyślili bajeczkę, że rzekomo nie było ich na lotnisku. – mruknęła najwyższa z nich. – Jestem ciekawa, co z Harrym. Wszystko okey, a następnego dnia się dowiadujesz, że nie jedzie z nimi w trasę. Chodzą słuchy, że jest ciężko chory!
  -Mam nadzieję, że nie.
Ivy dziwnie się czuła z tym, że tylko ona no i jeszcze parę osób znało całą prawdę. Inni uważają, że biedny Harruś jest chory! Nawet nie wiedzą, w jakim są błędzie! Gdyby tylko mogła powiedzieć wszystkim, jaki jest naprawdę! Może wtedy inni nie mieliby go za aniołka.
 Collins przyspieszyła i wyprzedziła grupkę nastolatek. Nie chciała już więcej słuchać tego wszystkiego.
 Jakieś piętnaście minut później znalazła się w domu Johna. Byłaby szybciej, gdyby nie to, że szczerze mówiąc nie znała tego miasta, więc minęło trochę czasu, zanim odnalazła prawidłową drogę.
 Spojrzała na swojego wujka i powiedziała najspokojniejszym głosem, na jaki ją było po dzisiejszym dniu stać.
  -To się nie uda.
Już chciała ruszyć na górę, jednak John ją zatrzymał.
  -Dlaczego się nie uda? Coś… coś się stało? – zapytał podejrzliwie.
Szatynka zastanowiła się przez chwilę.
  -Nie, nic się nie stało… Przepraszam, ale… naprawdę, nic z tego nie będzie.
 Mężczyzna spojrzał jej w oczy.
  -Proszę, Ivy… Daj mu czas. Zrób to dla mnie.
Dziewczyna nie wiedziała, co odpowiedzieć. Za nic w świecie nie chciała tam wracać, ale jak mogła mu odmówić? John był jedyną osobą, która po śmierci ojca opiekowała się jej mamą oraz pożyczała, gdy nie wiązały końca z końcem.
Collins westchnęła.
  -Okey. – powiedziała cicho.
John jeszcze przez chwilę jej się przyglądał, ale już sekundę później, przytulił ją.
  -Dziękuję. – mruknął.
Gdy wypuścił ją ze swoich objęć, ruszyła do swojego pokoju.
  -Obiad będzie za jakieś dziesięć minut! – krzyknął, gdy brązowowłosa zniknęła mu z oczu.

 Harry siedział w swoim pokoju i wyczekiwał chłopaków. Powinni być już dawno! Jasne, zawsze się spóźniali, ale teraz to była przesada!
 Nie musiał się długo zastanawiać, dlaczego tak długo ich nie ma, bo już po chwili po domu rozległ się głos dzwonka do drzwi. A potem kolejny. Od razu wiedział, że to Lou. Zawsze tak robił.
 Podniósł się z łóżka i ruszył schodami na dół.
Gdy otworzył drzwi, ujrzał tę czwórkę pokręconych idiotów, jak zwykle śmiejących się z czegoś, co zwykli ludzie uznaliby za mało zabawne. Ale nie oni. Potrafili rechotać ze zwykłego słowa „Potato!” wypowiedzianego przez Nialla. Loczek nie zdziwiłby się, gdyby i tym razem tak było.
  -Możemy wejść? – zapytał z wyszczerzem Lou.
  -Jasne. – mruknął Styles i cofnął się, aby wpuścić przyjaciół.
Przestąpili przez próg, przywitali się z robiącą pranie Anne, a następnie ruszyli za Hazzą na górę. Gdy znaleźli się w pokoju Loczka rozsiedli wszędzie, gdzie było to możliwe. Harry nie mając wyboru usiadł na małej pufie, która już pomału się rozlatywała, ale nie miał ochoty jej wyrzucić.
  -Tak więc? – Tomlinson spojrzał na niego znacząco.
  -Co?
  -Dlaczego nie jedziesz z nami? Paul nie chciał nam nic powiedzieć. – mruknął Lou.
Loczek westchnął.
  -Moja matka twierdzi, że jestem „niemiły” czy coś. – zrobił cudzysłów w powietrzu.
Niall uniósł jedną brew.
  -I rzekomo dlatego nie będzie z nami w trasie? Coś mi się wydaje, że ktoś tu kręci.
Hazza przewrócił teatralnie oczami. Nie miał ochoty na tłumaczenie, ale widocznie oni tego nie rozumieli. Zawsze musieli mieć wszystko czarno na białym, bo inaczej tak dusili człowieka, że i tak się dowiedzieli.
  -Ja sam nawet nie wiem, dlaczego zostaję! Po prostu mi powiedziała, że mam się nie pakować, bo nigdzie nie jadę. – wzruszył ramionami.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Pewnie chłopaki układali to sobie wszystko w głowie. Jednak już po chwili pojawiło się pierwsze pytanie.
  -I siedzenie samemu w domu ma sprawić, że będziesz miły? – zapytał zdezorientowany Zayn.
Styles westchnął.
  -Nie, bratanica Johna, kumpla mojej mamy tu przychodzi i rzekomo ma mnie zmienić. – mruknął.
  -Aaaaa – Tomlinson pokiwał głową ze zrozumieniem. Jednak już sekundę później zmarszczył brwi. – Czekaj, nie łapię, bo…
  -Lou, będę tłumaczył na tyle wolno, na ile mnie stać. – przerwał mu Harold. - Nie jadę z wami, bo mojej najukochańszej mamie nie pasuje to, że rzekomo jestem dla niej niemiły, dlatego też Ivy tu przychodzi, żeby rozmawiając ze mną sprawiła, że się zmienię. – powiedział.
Lou spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
  -To rozumiałem. – warknął. – chodziło mi o to, że jak niby przebywanie z jakąś laską ma cię polepszyć? A poza tym przecież ty nie jesteś taki najgorszy. Bynajmniej z nami jesteś normalny.
Harry wzruszył ramionami.
  -Nie wiem, jaki ma w tym cel, ale niech jej będzie. Zagroziła, że jeżeli nie będę miły dla tej całej Ivy, to nie dołączę do was nawet po wakacjach. Ale nie zamierzam być dla niej miły. Wyczułem ją. Jest takim typem osoby, która nie piśnie ani słówka nawet, jak będzie się coś źle działo, więc wystarczy, że będziemy siedzieć w ciszy, miną wakacje i wtedy będę miał spokój. Bynajmniej ja to tak widzę, ale znając moją matkę, to jeszcze coś wymyśli. – powiedziała Loczek.
  -Ale może weź się postaraj. – poprosił błagalnie Liam.
  -Spokojnie. – zapewnił Styles. – mam wszystko pod kontrolą. No, ale zostawmy już ten temat. Nie chcę, sobie o tym przypominać…. Nawet nie wiecie jak cholernie będzie mi was brakowało przez te dwa miesiące! Dlaczego musiało wypaść tak, że akurat wtedy mamy trasę we wszystkich krajach tylko nie w Anglii? Tak byśmy mogli się spotkać, czy coś. – mruknął Harry.
  -W przerwach między koncertami może da się namówić Paula i wpadniemy do Londynu. – odparł Niall.
  -No tak… ale znając życie na godzinę góra. – westchnął Harold.
Horan zastanowił się przez chwilę.
  -Jest jeszcze Skype.
  -Tak, ale przez Skype nie walne Lou w razie jakby powiedział coś głupiego, a oboje wiemy, że to prędzej czy później się zdarzy.
Irlandczyk pokiwał głową ze zrozumieniem.
  -Haha, bardzo śmieszne. – mruknął BooBear.
Rozmawiali jeszcze przez jakąś godzinę, kiedy zadzwonił Paul informując, że mają się pospieszyć, bo za dwie godziny mają lot, a muszą się jeszcze do końca spakować. Niall, Liam i Zayn pożegnali się z Haroldem, a następnie ruszyli do auta. Został tylko Lou.
  -Daruj sobie i nie bądź dla niej złośliwy. Przecież nic ci nie zrobiła.– mruknął tylko i dołączył do pozostałej trójki. Już po chwili samochód ruszył, a Harry patrzył jak jego przyjaciele znikają za zakrętem. Już teraz za nimi tęsknił, pomimo, że widział się z nimi jakąś minutę temu.
Zamknął drzwi i ruszył do swojego pokoju.
 Usiadł na starej pufie i zaczął wpatrywać się w jakiś niewidzialny punkt za oknem.
Czyli tak teraz miało wyglądać jego lato? Spędzone w domu z dala od przyjaciół? Taa, fajnie wiedzieć.
Przypomniał sobie słowa Lou.
 Daruj sobie i nie bądź dla niej złośliwy. Przecież nic ci nie zrobiła.
Dobrze wiedział, o co, a dokładniej o kogo chodziło Marchewkowemu. I owszem, zrobiła. Może nie celowo, ale zawsze. Bo to przecież przez nią musi tu siedzieć. Gdyby jej nie było, matka nie miałaby komu zaproponować siedzenie i „zmienianie go”.
 Może teraz siedziałby w hotelowym basenie? No cóż, nie dowie się.

                                                        ~~***~~

~Szczerze? Rozdział w ogóle mi się nie podoba.. Jest taki.. dziwny i nudny.. Ostatnio w ogóle nie wychodzą mi te notki ;( Przepraszam Was za to... może po prostu pisanie nie jest dla mnie?... Czasami zastanawiam się, czy pisanie tego bloga ma jakikolwiek sens, skoro historia jest tak beznadziejna..
 
~Byłabym Wam bardzo wdzięczna za komentarze dotyczące tego rozdziału.

Kocham Was ♥♥♥