wtorek, 26 czerwca 2012

Rozdział 3


Anne szła szybkim krokiem po schodach. Była wściekła! Wiedziała, że Harry na pewno nie będzie przesadnie miły, ale żeby tak potraktować dziewczynę, która mu nic nie zrobiła? Nie rozumiała zachowania swojego syna… a może nie chciała zrozumieć?
Nacisnęła na klamkę i gwałtownie otworzyła drzwi.
 Szatyn siedział na swoim łóżku z laptopem na kolanach. Nawet nie zwrócił najmniejszej uwagi na stojącą w progu matkę.
  -Możesz mi wytłumaczyć, co miało znaczyć twoje zachowanie? – warknęła kobieta.
  -Jakie zachowanie? – Hazza udawał zdziwionego, co dość dobrze mu wychodziło. Gdyby Anne nie widziałaby wcześniej na oczy całej sytuacji, pewnie by mu uwierzyła.
  -Dobrze wiesz, jakiej. – odpowiedziała szorstko.
Loczek wywrócił teatralnie oczami.
  -No nawet jeśli wiem, to co? Zabijesz mnie za to, że nie byłem przesadnie miły dla tej całej Ivy? – mruknął Styles.
Nie wiedział, o co chodzi matce. Przecież to ona chciała, żeby dziewczyna tu przychodziła, nie on. Więc o co te pretensje?
  -Nie musiałeś być przesadnie miły. Wystarczyłoby, że odzywałbyś się do niej normalnie. – powiedziała kobieta.
Szatyn prychnął głośno.
Anne zacisnęła szczękę, powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć, jednak już po chwili westchnęła.
  -Harry, tak nie można. – zaczęła, tym razem spokojniej. – Ivy nie zrobiła ci nic złego, a potraktowałeś ją, jakby tak było. – chłopak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Wpatrywał się tylko z zaciekaniem w monitor komputera. Kobieta postanowiła spróbować od innej strony. – Jeżeli choć nie spróbujesz być miły dla Ivy, możesz zapomnieć o tym, że dołączysz do chłopaków po wakacjach.
Harry z początku nic nie powiedział.
 Miałby tu zostać z nią? Absolutnie nie!
Zamknął laptopa i spojrzał na Anne.
  -Dobra, jak na razie, podkreślam na razie, mogę się z nią przywitać. – mruknął. – Zadowolona?
 Kobieta ledwie dostrzegalnie kiwnęła głową.
Maska, która teraz przybrała, miała zakryć smutek. Jednak nie była pewna, czy skutecznie.
 
Ivy stała cały czas w tym samym miejscu. Nie było to jej mieszkanie, więc nie mogła się po nim swobodnie poruszać. Jednak miała teraz możliwość, by się lepiej rozejrzeć.
Wewnątrz dom był jeszcze ładniejszy niż na zewnątrz. Znajdowała się w ogromniej i jasnej przestrzeni. Parter składał się z salonu, kuchni praz ogromnej jadalni. Wychodząca na wschód ściana naprzeciw wyjścia, była jednym wielkim oknem, za którym ciągnął się idealnie przystrzyżony trawnik. Po przeciwległej stronie ogrodu znajdowały się drewniane schody.
Dziewczyna zastanawiała się, czy ktokolwiek mógłby czuć się tutaj nieszczęśliwy.
 W pewnym momencie usłyszała trzask zamykanych drzwi, a następnie kroki dwóch osób. Już po chwili Loczek szedł do niej, powłócząc nogami. Gdy znalazł się naprzeciwko szatynki, wykrzywił usta w sztucznym uśmiechu.
  -Cześć, ty pewnie jesteś Ivy. – powiedział monotonnie, jednak nie było w tym złości. – Ja jestem Harry, ale to już chyba wiesz… bynajmniej powinnaś… Chciałbym ci powiedzieć, że jestem bardzo… szczęśliwy, że zgodziłaś się tu przyjechać. – mruknął. – Woohoo, rzygam tęczą. – po ostatnim wypowiedzianym słowie, spojrzał na szatynkę wyczekująco.
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Na szczęście wyręczyła ją Anne.
  -To może… idźcie na górę? – zaproponowała.
 Loczek odwrócił się napięcie i zaczął wspinać się po schodach.
  -Chodź. – mruknął w połowie drogi.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie.
 Idąc na górę, Ivy biła się ze swoimi myślami. Jak John i Anne mogli w ogóle przypuszczać, że się uda? Harry był typem osoby, które szatynka zwykle omijała szerokim łukiem. I pewnie wzajemnie. Widać to było z tego, jak ją potraktował. Jak jakiegoś śmiecia, który nic nie znaczy…
 „Jeden dzień. Daj mu jeden dzień” – mówiła sobie w duchu i próbowała się jakoś pozytywnie nastawić. Jednak nic z tego. Dziewczyna zwykle oceniała ludzi po pierwszym wrażeniu, co sprawiało, że Styles wymiękał na przedbiegach.
 Loczek nadusił na klamkę i wszedł do pokoju. Gdyby Ivy nie chwyciła drzwi w ostatniej sekundzie, pewnie by się z nimi zderzyła.
Spokojnie” – powtarzała sobie.
 Harry usiadł na krześle przy biurku i spojrzał na dziewczynę wyczekująco.
  -Będziesz tak stała? – uniósł jedną brew. – Siadaj. – polecił. – Żeby później nie było na mnie, że masz coś z nogą. – warknął.
Widział, że na twarzy szatynki pojawiło się zmieszanie, ale jakoś się tym nie przejmował. Bo po co miałby zawracać sobie głowę tak nieistotnymi faktami?
 Dziewczyna usiadła.
Czuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Denerwowała się i to cholernie, a chamskie zachowanie Stylesa ani trochę nie ułatwiało jej ani trochę zadania.
 Nie wiedziała jak zacząć rozmowę. Jasne, została dokładnie poinstruowana, co zrobić. – spróbować go zmienić. Ale jak? Nie było po nim nawet widać, że mu zależy. A przecież powinno. Z jego punktu widzenia im szybciej zaczną, ty szybciej skończą, a więc będzie mógł pojechać w trasę. Ona też by miała wolne. Te wakacje miała spędzić w Londynie, bez niego. Jasne, będzie potem mogła się chwalić koleżanką, ze rozmawiała z tym słynnym Harrym Stylesem. Ale co z tego? Dla Ivy nie miało to najmniejszego znaczenia.
  -To… - zaczęła, ale chłopak jej przerwał.
  -Mógłbym teraz imprezować z gwiazdami w Hiszpanii. – warknął, nawet na nią nie spoglądając.
Szatynka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jednak już po chwili się otrząsnęła. Chciała mu wykrzyczeć w twarz wszystko, co o nim myśli. Jednak postanowiła, że załatwi to na tyle spokojnie, na ile się dało.
  -Słuchaj, mnie też się nie paliło, żeby tu przychodzić. Zrobiłam to dla Johna, któremu na tym zależało, bo nie chciał patrzeć na to, że twoja matka cierpi. – syknęła. Wiedziała, ze zbiła go tym z pantałyku, bo pewnie się tego nie spodziewał, co dawało jej przewagę. – Więc może ty też zrób dla odmiany coś miłego.
Loczek patrzył na Ivy z rządzą mordu w oczach, jednak wytrzymała to spojrzenie. Nie chciała pokazać, ze jest słaba, pomimo tego, że właśnie taka się czuła.
  -Taa, a niby skąd to wiesz? Że „cierpi”? – zrobił cudzysłów w powietrzu.
  -John mi powiedział… a poza tym każda matka by cierpiała, gdyby jej dziecko tak się do niej odzywało. – mruknęła.
Chłopak prychnął głośno.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
 „Tylko spokojnie” – mówiła sobie w duchu.
  -Dlaczego ty jej tak nienawidzisz? – zapytała cicho. – zrobiła ci coś?
Albo jej się wydawało, albo szczęka szatyna się zacisnęła.
  -Właśnie po to tu jesteś, tak? – warknął. – żeby wypytywać mnie o te wszystkie bezsensowne rzeczy.
  -Nie są bezsensowne. – powiedziała Ivy. Miała nadzieję, że gdy dowie się chodź tej jednej rzeczy, ułatwi jej to zadanie.
  -Jak chcesz. – mrukną Styles i chwycił do ręki leżący na biurku telefon.
Dziewczyna zaczęła rozglądać się po pokoju, szukając jakiejś rzeczy o której mogliby porozmawiać. Tamten temat postanowiła zostawić w spokoju i poruszyć go kiedy indziej.
 Wzrok Ivy na dłużej zatrzymał się na ramce stojącej na półce. Wstała i podeszła bliżej, by lepiej przyjrzeć się fotografii. Zdjęcie przedstawiało piątkę chłopaków, stojących obok siebie i robiących głupie miny. Szatynka momentalnie dostrzegła Harrego. Był szczęśliwy. Nie to co dziś, kiedy na jego twarzy widniała złość. Już na pierwszy rzut oka było widać, że w towarzystwie tej czwórki czuł się jak ryba w wodzie.
  -To twój zespół, co nie? – Ivy próbowała go jakoś zagadnąć, jednak nic z tego. Styles nie zaszczycił dziewczyny nawet jednym spojrzeniem.
  -Wiesz, nawet fajne macie te piosenki. – uśmiechnęła się zachęcająco.
 Loczek spojrzał na nią.
  -Wiesz, idź już sobie. – powiedział przedrzeźniając ją.
Dziewczyna spuściła głowę.
 Nie wiedziała, co teraz zrobić. Może rzeczywiście łatwiej byłoby rzucić wszystko i tak po prostu wyjść? Nikt przecież nie miałby jej tego za złe, a ponad to mała by wolne wakacje. Jednak od razu wyrzuciła z głowy ten pomysł. Łatwe rzeczy są dla słabeuszy. A ona nie była słabeuszem, a bynajmniej tak sama twierdziła.
  -Nie pójdę. – mruknęła.
  -Jak chcesz. – powtórzył i wrócił do wcześniej przerwanej czynności.
 Harry postanowił, że nie będzie zwracał na nią uwagi. „Może wtedy sobie pójdzie?” – zapytał się w myślach. – „Jak totalnie ją oleję nie będzie już miała tyle zapału”
 Dla zabicia czasu postanowił poprzeglądać trochę stron plotkarskich. W końcu co innego miał do roboty?
Wszedł na pierwszy lepszy portal. Bardzo zdziwił go tytuł pierwszego z artykułów.
      „Członkowie One Direction nie pojawili się na lotnisku w Hiszpanii. Co się stało?!”
Kliknął na tekst, który już po chwili ukazał się przed nim.
  
   Obecnie najpopularniejszy zespół na świecie, One Direction, nie pojawił się wczoraj na lotnisku w Hiszpanii. Za niecały tydzień chłopcy właśnie w tym kraju mieli zagrać pierwszy koncert z międzynarodowej trasy. Z podań naocznych świadków wynika, że nie było ich nawet na pokładzie samolotu. Co się stało? GDZIE JEST ONE DIRECTION?!

Gdy skończył czytać, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Co jest do cholery? Nie było ich tam, to gdzie są? W Londynie? Niemożliwe! Przecież Paul by na to nie pozwolił. Próby miały się zacząć już dziś, więc muszą tam być! Muszą wszystko przygotować! A może przylecieli jakimś prywatnym samolotem? Ale przecież ktoś na pewno by ich zobaczył! Te wszystkie pytanie chodziły mu po głowie. Dopiero sms, który właśnie przyszedł miał być odpowiedzią.
 Loczek spojrzał na nadawcę. Louis. Pospiesznie nadusił klawisz z napisem „otwórz”.
 
         No cześć Haroldzik! ;D Paul nam wczoraj powiedział, ze nie jedziesz z nami, więc stwierdziliśmy, że opóźnimy lot o jeden dzień. Znasz mnie! Musze się dowiedzieć, dlaczego! ;D Będziemy za godzinę ewentualnie trzy xD Czekaj! ;D

Szatyn odpisał tylko krótkie „Okey ;D”.
Nie mógł uwierzyć, ze to tacy idioci! Przecież mają próby! Muszą się przygotować! Jednak z drugiej strony cieszył się, że przyjdą. Przyda mu się towarzystwo kogoś normalnego.

                                                          ~~***~~
 Hmm... no to jest trzeci ;p W sumie, to znów nie wiem, co napisać, więc napiszę tylko, że mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał i że byłabym wdzięczna za Wasze komentarze ;D
 Do kolejnej <333

piątek, 22 czerwca 2012

Rozdział 2


Harry siedział w swoim pokoju i wpatrywał się w kartkę A4 zapisaną po brzegi. Jedyne słowo, które cisnęło mu się na usta, to: WOW! Nie mógł uwierzyć, że jadą w światową trasę. Spędzi z resztą chłopaków całe pięć miesięcy, zwiedzając liczne kraje, spędzając czas z fanami, no i oczywiście koncertując.
Pamiętał, jakby to było wczoraj, jak zmagali się z konkurencją w x-Factorze. Jak bardzo cieszyło ich to, że zaszli tak daleko i jak spotkało ich rozczarowanie, gdy dowiedzieli się, że zajęli trzecie miejsce.
Uśmiechnął się pod nosem.
Pomimo, że program zakończył się rzekomym niepowodzeniem zespołu, bardzo ciepło wspominał czasy x-Factora.
Trasę zaczynali za tydzień, jednak już dzisiaj mieli przelecieć samolotem do pierwszego z państw, a mianowicie Hiszpanii, w której jeszcze nigdy nie byli.
Loczek zaczął pakowanie już z samego rana, bojąc się, że o czymś zapomni. I nie mylił się. Co chwilę dokładał do walizki coś nowego. Tak zwane „niezbędne rzeczy”.
Gdy tylko przypomniał sobie, że po raz kolejny o czymś zapomniał, odłożył kartkę, pospiesznie ruszając do garderoby.
Zdjął z półki niedawno zakupione białe Conversy i schował je do torby.
Rozejrzał się po pomieszczeniu.
 Był prawie pewny, że teraz to już wszystko.
 Po chwili usłyszał ciche pukanie do drzwi.
 -Proszę. – mruknął.
Do pokoju weszła matka szatyna. Usiadła na jego łóżku i zaczęła przyglądać się Harremu, dopinającemu torbę.
  -Co robisz? – zapytała.
  -A co nie widzisz? – warknął.
 Nie lubił takich bezsensownych pytań.
 Anne uniosła jedną brew.
  -A może tak grzeczniej?
Loczek przewrócił teatralnie oczami, jednak już po chwili uśmiechnął się sztucznie.
  -Pakuję się. – powiedział uprzejmie. – Zadowolona? – ponownie zmienił ton na złośliwy.
Anne posmutniała.
Codziennie zaczynając rozmowę z synem, łudziła się, że może teraz będzie inaczej, że chłopak w końcu się zmieni. Najbardziej na świecie pragnęła, by kiedyś Harry tak po prostu do niej przyszedł i przytulił. Nie musiałby przepraszać, ona wiedziałaby o co chodzi.
 Styles spojrzał na matkę. Nie wiedział, po co tu jeszcze siedzi. Chyba wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie chce, by dotrzymywała mu towarzystwa.
  -Wiesz, nie chcę nic sugerować… ale mogłabyś już iść. Chce się do końca spakować. – skłamał.
  -Nie musisz się pakować. – powiedziała Anne.
 Loczek spojrzał na nią zdezorientowany.
  -Jak to nie? – zapytał, zapominając na chwilę o wrednym tonie.
  -Tak, że nigdzie nie jedziesz. – odparła kobieta.
Chłopak spojrzał na nią jak na wariatkę.
  -Ta, bo już cię posłucham. – warknął.
  -Nie masz chyba innego wyjścia. – powiedziała spokojnie Anne. – Zostajesz w domu na całe lato. Będziesz spędzał czas z Ivy, bratanicą Johna. – wytłumaczyła. – Może ona chodź trochę cię zmieni. – dodała już trochę ciszej.
  -Wcale nie chcę się zmieniać! – wybuchnął Harry. – W ogóle co to za dziewczyna?! I według ciebie mam spędzać z nią czas?! Czy ty wiesz kim ja jestem! - Szatyn przelewał całą swoją złość w słowa, które wypowiadał. Jednak widział, że Anne jest nieugięta. Musiał spróbować od innej strony. – A co z One Direction? Przecież mamy trasę!
  -Oni mają. – poprawiła kobieta.
Szatyn uniósł jedną brew, czekając na dalsze wyjaśnienia.
  -Nie chcę rujnować kariery całemu zespołowi, więc oni pojadą, a ty, o ile w ogóle, dołączysz do nich po wakacjach. – powiedziała spokojnie.
  -Aha, czyli z rujnowaniem mojej kariery nie masz oporu.– prychnął Harry. – Fajnie wiedzieć. – warknął.
Kobieta wzięła głęboki oddech.
  -Jeżeli chodź trochę się nie zmienisz, nie masz nawet co marzyć na dalszą karierę jako członek One Direction. - mruknęła Anne i wyszła, zostawiając Loczka z głową pełną myśli.
Nie wiedział, co matka miała na myśli mówiąc, że ma się zmienić. Przecież nadal był sobą!
 Nie mógł znieść tego, że zostaje. Przecież czekają na nich fani! Bez niego, jak i bez jakiegokolwiek członka zespołu, to już nie będzie to samo. Nie będzie One Direction!
 I jeszcze ta dziewczyna! Kto to w ogóle jest, ta Ivy? Siostrzenica Johna? Kim on był? Te wszystkie pytania błądziły mu po głowie. Próbował przestać o tym myśleć, ale cała ta sytuacja po prostu go przerastała.
Ivy usiadł na tylnim siedzeniu i czekała wpatrywała się w jakiś niewidzialny punkt. Po chwili dołączył również do nie John, który był kierowcą. Właśnie miała jechać do domu Anne, na pierwsze spotkanie z Harrym.
Szatynka trochę się bała. Będzie musiała spędzić z członkiem One Direction całe popołudnie. Nie wiedziała czego się ma spodziewać. Przecież skoro matka chłopaka aż tak się na niego żaliła, nie mógł być przecież aniołkiem. Jednak Ivy obiecała sobie, że będzie pozytywnie nastawiona. W końcu co innego jej zostało?
Na miejscu byli jakieś dwadzieścia minut. Właśnie były godziny szczytu, więc strasznie ciężko było się przedostać przez zatłoczony Londyn. Wjechali na ogromną posiadłość, a potem zaparkowali samochód przed wielkim domem.
  -No, jesteśmy. – powiedział John, gdy tylko silnik auta ucichł. – Gotowa?
Szatynka spojrzała na niego i wzięła głęboki oddech. Tak naprawdę na nic, co miało się dziś wydarzyć nie była gotowa. Postanowiła jednak skłamać.
  -Chyba tak.
Otworzyła drzwiczki samochodu i wyszła na zewnątrz, starając się nie rozglądać wokoło. Była pewna, że wyglądałoby to dość dziwacznie.
 Spojrzała za siebie.
John stał koło auta i uśmiechał się do niej.
  -No co? – zapytała zdezorientowana.
  -Jeszcze raz ci dziękuję. – odparł, szczerząc się jeszcze bardziej, o ile to możliwe.
  -Mówisz to już chyba setny raz. – westchnęła.
  -Bo taka jest prawda. – zamyślił się na chwilę. – Szczerze? Myślałem, że się nie zgodzisz.
  -Dlaczego miałabym się nie zgodzić? – skłamała. Przecież sama się dość długo przekynawała do podjęcia tej decyzji.
John wzruszył ramionami, a dziewczyna się zaśmiała.
  -Nie ma co. Kreatywna odpowiedź. – zauważyła.
Mężczyzna uśmiechnął się.
  -Chodźmy już. Anne pewnie na nas czeka. – powiedział i obaj ruszyli do drzwi.
Wujek dziewczyny nadusił na mały przycisk. Ivy usłyszała, jak wewnątrz domu rozbrzmiewa dzwonek.
 Dziewczyna wstrzymała oddech, czekając w napięciu. W pewnym momencie zastanawiała się nawet, czy nie obrócić się na pięcie i wrócić do domu. Jednak kilka sekund później zrezygnowała z próby ucieczki. Przecież obiecała coś bratu swojego ojca. Nie mogła go zawieść.
Już po chwili w wejściu pojawiła się wysoka brunetka, która uśmiechała się szeroko do swoich gości.
  -John, dawno Cię nie widziałam! – uściskała mężczyznę, po czym skierowała wzrok na szatynkę. – A ty pewnie jesteś Ivy. Twój wujek dużo mi o tobie opowiadał! – powiedziała z uśmiechem i objęła dziewczynę.
Collins bardzo zaskoczyła bezpośredniość Anne. Oczywiście było to zaskoczenie pozytywne. Kobieta zachowywała się tak, jakby od dawna ją znała, co sprawiało, że czuła się pewniejsza.
  -Nawe nie wiem, jak mam ci dziękować! Po raz pierwszy mam nadzieję, że może on się zmieni. – powiedziała matka Stylesa.
Ivy zmarszczyła czoło.
  -Proszę pani, ale ja… - zaczęła, ale kobieta jej przerwała.
  -Mów mi Anne. – uśmiechnęła…
  -Dobrze,… Anne… Chodzi o to, że ja za nic nie ręczę. Nie wiem w ogóle, czy to coś da. – mruknęła szatynka.
  -Jasne, ale… i tak dziękuję… To co? Wejdziecie? – zapytała kobieta i cofnęła się, żeby ich wpuścić.
Obaj przestąpili przez próg mieszkania.
  -Ja tylko na chwilkę. – powiedział wujek dziewczyny.
  -Oj, John. – Anne pokiwała głową z dezaprobatą. – Co znowu?
  -Spotkanie biznesowe. – puścił jej oczko. – Szef powiedział, że jeżeli zakończy się ono powodzeniem, dostanę awans. – wypiął dumnie pierś, na co kobieta się zaśmiała.
  -Dobra, w takim razie ten i tylko ten raz wypuszczę cię bez herbaty. – zastrzegła. – chodźcie do salonu. – ponownie przybrała pogodny wyraz twarzy.
Pomimo, że obiecała sobie, że nie będzie, Ivy rzuciła okiem na parę szczegółów, który dawały poznać, że lokatorzy są bogaci. Szatynka przypomniała sobie, jak to zawsze chciała mieszkać w takim pięknym domu z przeogromnym ogrodem. Pamiętała, że zazdrościła tym dzianym dzieciakom, których rodziców było na to wszystko stać.
 Jednak ona też nie miała najgorszej w życiu. No, może z wyjątkiem pieniędzy, bo tego w jej domu zawsze brakowało. Miała matkę, która kochała ją ponad wszystko i zawsze chciała jej dobra. Ojca nie znała. Zmarł, gdy mała miała roczek. Jednak rodzicielka zawsze zapewniała, że był dobrym człowiekiem.
 Szatynka posmutniała.
 Tak bardzo brakowało jej taty, który by ją przytulił i powiedział, że kocha ją pomimo wszystko. Gdy nieraz widziała w parku ojców wraz ze swoimi dziećmi na spacerze, momentalnie łzy zaczęły napływać jej do oczu. Wiedziała, że ona nigdy tak nie będzie mogła.
 Z rozmyślań wyrwał ją John, którzy potrząsał nią delikatnie.
  -Ivy? Słyszysz mnie?
Dziewczyna skierowała na niego zdezorientowane spojrzenie.
  -Co?
Mężczyzna przewrócił teatralnie oczami, ale już po chwili się zaśmiał
  -Mówiłem, że już jadę. Zostawiam cię z Anne. – uśmiechnął się, a następnie przytulił szatynkę. – powodzenia. – szepnął na tyle cicho, by tylko ona mogła to usłyszeć. W odpowiedzi ledwo zauważalnie skinęła głową.
 John odsunął Ivy od siebie i ruszył do drzwi wejściowych, za którymi już po chwili zniknął.
Matka Harrego spojrzała na dziewczynę.
  -Wiem, mówiła już to, ale naprawdę jestem ci wdzięczna, że się zgodziłaś. – powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie.
 Gdy zostały same, głos kobiety nie był już taki radosny.
Szatynka czuła się dość dziwnie. Nie lubiła, gdy ktoś powtarzał, nawet w innym kontekście, słowo „dziękuję”. Nigdy nie wiedziała, jak ma się wtedy zachować. Tak było też i tym razem, więc zdobyła się tylko na zwykłe „nie ma za co” waz w wymuszonym uśmiechem.
  -To ja go zawołam. – odparła Anne. – Harry!
Ivy przełknęła ślinę. Właśnie tego momentu obawiała się najbardziej. Zapoznania. Nie była nawet pewna, czy jego matka mu w ogóle o tym powiedziała.
 Już po chwili na schodach stanął Styles.
 Na twarzy Loczka pojawiały się kolejne emocje. Najpierw zdezorientowanie, potem zrozumienie, a na końcu zdenerwowanie.
Dziewczyna wcale nie reagowała, tylko mu się przyglądała, chcąc, żeby coś w końcu powiedział.
 I doczekała się.
  -To ona? – mruknął.
Anne pokiwała głową, a szatyn głośno prychnął wyrażając swoje niezadowolenie. Następnie odwrócił się napięcie i ruszył z powrotem do swojego pokoju.
 Ivy już teraz wiedziała, że pomimo tego, że nastawiała się pozytywnie, nie będzie to łatwa współpraca.

                                                     ~~***~~
Powiem Wam szerze, napisałabym coś pod tym rozdziałem, ale nie mam pomysłu ;< Chyba, że może to, że tak nieoficjalnie mamy wakacje? ;D TAK!
 No i to chyba na tyle ;p ahahah ;D Nie chcę mi się rozpisywać i truć o moich przemyśleniach ;p Chciałabym Was tylko poprosić o to, aby każdy kto czyta skomentował, bo nie wiem, czy prowadzenie tego bloga, zarówno jak i jego historia ma jakikolwiek sens...

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Rozdział 1


Po niecałej godzinie lotu, Ivy była już w Londynie. Gdy tylko wysiadła z samolotu, pogoda jakby zrobiła jej prezent powitalny, bo słońce świeciło mocno i raczej nie planowało sobie odpuścić.
Cieszyła się i to bardzo. Po raz pierwszy raz w życiu mogła spędzić wakacje gdzie indziej. Jasne, kochała Southampton -  swoje rodzinne miasteczko, jednak szczerze mówiąc czasem miała już dość jego monotonnego stylu życia. Nie to co tutaj. Miała wrażenie, że spędzi tutaj wspaniałe lato.
       Pospiesznie ruszyła do pomieszczenia, gdzie odebrała resztę swoich walizek. Następnie wyszła przed lotnisko do miejsca, w którym umówiła się wcześniej z wujkiem.
 Zaczęła się rozglądać.
Nigdzie nie widziała brata swojego taty.
Spojrzała na zegarek, który znajdował się na jej przegubie, a następnie westchnęła. Przecież nie mogła pomylić miejsca! Dobrze pamiętała, że miała wyjść przed lotnisko. Na pewno tak było!
 Mężczyzna spóźniał się już dwadzieścia minut. A miał przyjechać wcześniej! Co ona teraz zrobi sama w Londynie?! Nie będzie przecież chodzić po tak ogromnym mieście i szukać domu, którego nigdy nie widziała nawet na oczy!
 Usiadła lekko na jednej ze swoich walizek z wzrokiem opuszczonym w dół. Wiedziała, że tak będzie. Przecież w jej przypadku nigdy, nic nie może pójść dobrze. Nigdy! Zawsze gdy coś planowała, nic z tego nie wychodziło.
 Parę minut później, co dla dziewczyny było wiecznością, usłyszała głos nadjeżdżającego auta. Nagle zza najbliższego narożnika wyłoniło się czerwone porsche.
 Uniosła jedną brew.
„No nieźle, wujku” – pomyślała szatynka.
Samochód zaparkował tuż obok niej, a z niego wyszedł trzydziestosześcioletni mężczyzna ubrany w jeansy i zwykły T-shirt. Wyglądał dokładnie tak, jak na fotografiach przedstawianych przez mamę. No, może trochę starzej.
  -Cześć Ivonne. – wujek rozstawił ramiona, jednocześnie spoglądając na nią z zachwytem.
  -Ivy. – poprawiła i wtuliła się w jego pierś.
Po chwili odsunął dziewczynę od siebie tak, jakby chciał jej się lepiej przyjrzeć
  -Tak dawno cię nie widziałem. Pamiętam cię, jak byłaś jeszcze w pieluchach. – powiedział i ponownie ją przytulił. – Tęskniłem za tobą, ty mały chochliku.
Uśmiechnęła się delikatnie.
Nie chciała przerwać tego wszystkiego, jednak teraz najbardziej na świecie pragnęła po prostu trafić jak najszybciej do domu.
  -To jedziemy, wujku? – zapytała.
  -Mów mi John. Gdy wypowiadasz to słowo na „w” czuję się taki stary.
  -Jasne. – Ivy wyszczerzyła zęby.
Zapakowali walizki dziewczyny do auta i już po chwili ruszyli ulicą Londynu.
  *
Jakąś niecałą godzinę później byli już na miejscu. Mieszkanie znajdowało się kilkanaście ulic od lotniska, jednak przez wszystkie korki, które były nieodłączne w tak dużym mieście, trwało to wyjątkowo długo.
 Domek nie był zbyt duży, ale jak na mieszkającą w nim jedną, no teraz już dwie osoby, był w sam raz.
 Wyciągnęli z bagażnika torby Ivy, po czym ruszyli do drzwi wejściowych, które John pospiesznie otworzył, żeby mogli jak najszybciej odstawić walizki.
 Mieszkanie od wewnątrz też było całkiem niezłe. Średniej wielkości salonik urządzony był raczej w nowoczesnym stylu. Jedną ze ścian zajmował ogromny plazmowy telewizor.
  -Podoba ci się? – zapytał mężczyzna, gdy zobaczył, że przygląda się sprzętowi. – Niedawno kupiłem. – wyszczerzył się.
  -Jasne. – powiedziała Ivy z uśmiechem.
  -Cóż, pewnie chcesz wiedzieć, gdzie jest twój pokój? Tak więc na górze pierwsze drzwi na lewo. Za chwilę przyniosę ci tam twoje walizki, ale najpierw zaparkuję samochód w garażu. Nie chcę, żeby mojej Chelsea coś się stało. – dodał z troską.
  -Chelsea? – dziewczyna uniosła jedną brew.
  -Miała być Ashley, ale jakoś nie mogłem się przyzwyczaić. – wytłumaczył i wyszedł z domu.
Przewróciła teatralnie oczami, ale już po chwili się uśmiechnęła.
Pomimo, że John miał już te trzydzieści sześć lat, to zachowywał się jak dwudziestolatek. Tak, jakby czas zatrzymał się dla niego właśnie w tym okresie.
  Ivy nawet to pasowało. Bała się, że gdy tylko tu przyjedzie, będzie ściśle kontrolowana przez brata swojego taty, który pewnie dostał takowe rozporządzenie od jej mamy. Jednak po tym czasie spędzonym z nim stwierdziła, że nawet gdyby zrobiła coś głupiego, to rodzicielka by się o tym nie dowiedziała, bo on sam by jej o tym nie powiedział.
 Ruszyła po schodach na górę do swojego nowego pokoju. Pomieszczenie było dość małe, ale bardzo przytulne. Nawet trochę przypominało jej dawne cztery ściany w mieszkaniu jej i mamy.
 Ivy usiadła na wielkim łóżku i wyjęła telefon z kieszeni. Odszukała numer rodzicielki i napisała, że właśnie dojechała  i zadzwoni wieczorem.  
 
Minął tydzień. Szatynka pomału przyzwyczajała się do Londyńskiego stylu życia. Poznała też Amy, ich sąsiadkę, która była w  wieku dziewczyny. Świetnie się dogadywały i czuły, jakby znały się już od dawna. Amy, tak jak i Ivy pasją, była fotografia, więc w razie niezręcznej ciszy, miały o czym rozmawiać, by przełamać pierwsze lody. Zaraz po przebudzeniu i wykonaniu porannych czynności, szatynka zeszła na dół.
 John rozmawiał przez telefon zawzięcie kiwając głową, co wyglądało dość komicznie.
 Ruszyła prosto do lodówki, by wyjąć coś do picia. Chwyciła sok pomarańczowy i nalała go do szklanki. W tym samym czasie wujek skończył rozmawiać.
Westchnął głośno, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę, co poniekąd było prawdą.
  -Anne dzwoniła. – mruknął bardziej do siebie niż do swojej bratanicy.
  -Anne? –  zapytała zdezorientowana Ivy.
  -Koleżanka ze studiów. – poinformował ją. – ostatnio ciągle wszystko jej się wali. Mąż od niej odszedł, a syn, jeżeli w ogóle już jest w domu, kłóci się z nią. Dziewczyna już pomału nie wytrzymuje. – westchnął i przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiał. Tak, jakby nie był pewien, czy może to powiedzieć – Wiesz…Jakiś czas temu zaproponowałem jej coś i… teraz mam do ciebie prośbę.
Ivy zmarszczyła czoło.
  -Do mnie?
John pokiwał głową.
Nie miała żadnego pojęcia, o co może chodzić.
Mężczyzna, widząc zdezorientowanie na jej twarzy, zaczął opowiadać
  -Kiedy ostatni raz się widzieliśmy, mówiłem jej, że niedługo do mnie przyjeżdżasz. Wtedy jakoś tak temat zszedł na jej syna. Żaliła mi się, że sodówka uderzyła mu do głowy i nie ma już na niego siły. Powiedziała, że całkowicie zapomniał jak żyć i przydałby mu się ktoś, kto pokazałby mu, jak cieszyć się z drobnych rzeczy… I wiesz…Hmm… ja pomyślałem o tobie
Uniosła jedną brew.
  -O mnie? Co ja mam z nim niby zrobić? – zapytała szatynka.
  -No tak prawdę mówiąc, nie masz nic robić. Tylko spędzać z nim czas i rozmawiać.
  -I to rzekomo pomoże? – zaśmiała się.
  -Anne twierdzi, że tak. Uważa, że jej syn cały czas jest gdzieś tam głęboko ukryty w tym chłopaku, ale trzeba go stamtąd wydobyć. Sądzi, że przebywanie z tobą pomoże mu dostrzec, że nie tylko pieniądze są źródłem szczęścia.
 Westchnęła.
  -No nie wiem.
John zamknął na chwilę oczy, jednak już sekundę później spojrzał na nią błagalnie.
  -Ivy, proszę. To moja koleżanka, nie chcę, żeby przez niego cierpiała.
  -A co, jak nic z tego nie wyjdzie? Potem może mieć do mnie o to pretensje. – odparła szatynka.
  -Nie będzie miała, uwierz. – powiedział wujek.
 Wpatrywała się w jakiś niewidzialny punkt. Nie była pewna, co do tego. No bo będzie musiała siedzieć z jakimś rozwydrzonym nastolatkiem…
„Dobra, Ivy. Myśl pozytywnie. Może nie jest taki zły?” – próbowała przekonać samą siebie.
  -Znam go chociaż? – zapytała.
  -Nazywa się Harry Styles. – odparł.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Coś jej się…
  -Czy to nie on jest w tym zespole? One Direction?
 John zaśmiał się.
  -Tylko nie zacznij krzyczeć, że go kochasz. – upomniał.
  -Nie zamierzam. – mruknęła.
  -Nie? – mężczyzna uniósł brew.
  -Nie. – potwierdziła i upiła łyk soku pomarańczowego, którego sobie przed chwilą nalała.
   -Czyli zgadzasz się? – zapytał.
Szatynka spojrzała na niego.
  -No dobra. – westchnęła.
John uśmiechnął się szeroko.
  -Dzięki, Ivy. Już dzwonię do Anne. Ucieszy się.

                                                              ~~***~~
Strasznie dziwnie jest mi zaczynać od początku... Jeszcze pamiętam jak na poprzednim blogu dodawałam pierwszy, a tu już go skończyłam i zaczęłam tego O_o Masaaaakraaa ;p
 Hmmm... powiem szczerze, nie jestem zbytnio zadowolona z tego rozdziału, ale chciałam Wam już trochę ujawnić, o czym mniej więcej będzie ta historia. Mam nadzieję, że mój pomysł się Wam spodoba :D
Byłabym wdzięczna, gdyby każdy kto czyta, skomentował ;D
Dobra, to już koniec ;D
Paaa, do nn <333

czwartek, 14 czerwca 2012

Prolog


Początek lipca. Samolot do Londynu  właśnie ruszał z pasu startowego. Gdzieś tam siedzała Ivy Collins. Nie wiedziała, czego się spodziewać, gdy dotrze już do stolicy Anglii. Wiedziała tylko, że będzie to kolejne lato, które spędzi samotnie. Bez przyjaciół. Jej znajomi wyjeżdżali albo na jakiś obóz albo odwiedzali z rodzicami najróżniejsze kraje.
 Ona nigdy nie miała takiej możliwości. W domu się nie przelewało.  Jej mama całkiem sama utrzymywała siebie i ją. Ojciec zmarł, gdy mała miała dwa latka.
 To właśnie Jamie namówiła ją do odwiedzin wujka w Londynie, gdy ten to zaproponował. Stwierdziła, że dziewczyna ma chodź raz spędzić fajne wakacje, gdzieś indziej niż w rodzinnym mieście. Chciała, aby córka miała. co opowiadać, gdy ponownie zasiądzie wraz z innymi w szkolnych ławkach.
 Dziewczyna nie wiedziała jeszcze wtedy, że ten wyjazd odmieni jej życie… Ale czy na dobre?


                                               ~~***~~
No i jest prolog ;D Mam nadzieję, że jakoś wyszedł ;D
Nie będę się rozpisywać, napiszę tylko tyle, że jeśli ktoś chce być informowany o nowych notkach, to niech napisze w komentarzu nazwę swojego twittera albo numer gg lub link do bloga ;D
To chyba na tyle ;D
 Do kolejnej notki ;D Kocham Was <33